W szczególnych momentach warto przywołać książki,
ludzi i zdarzenia które są ważne,
które podkreślają chwilę.
Poniższą miniaturkę napisał Jerzy Afansjew (proszę koniecznie przeczytać notkę z Wikipedii!) - zapomniany przez wszystkich Autor. Nowelka pochodzi ze zbioru "Biurowiec", wydanego w 1982r, w Warszawie w nakładzie 2 000 egz. Ilustracjami opatrzył je Kazimierz Wiśniak.
* * *
Jerzy Afanasjew – MÓWCA
Cała twarz jego kraśniała zadowoleniem, gdy przemawiał. Żyły nabrzmiewały mu na skroniach jak śpiewakowi, a wspaniały tenor rozlegał się w sali pokrytej alabastrem.
Wiele lat minęło, od kiedy pan Melchior znalazł się na zasłużonej emeryturze. Wprawdzie mówcy w tym kraju otrzymywali większą emeryturę, konkurując ze śpiewakami, niemniej panu Melchiorowi było smutno. Pan Melchior nigdy nie tańczył na przykład charlestona, natomiast przez całe życie uwielbiał zebrania. Odczuwał wzruszenie gdy przypominał sobie pokoje ciemne od dymu, cudowne i wdzięczne sale konferencyjne, stoły, mównice. I ten cudowny szmer oklasków, skandowań, śpiące jakby w zasłuchaniu twarze publiczności – tłumu pomnikowo-drewnianego. Teraz pozostawała już tylko wegetacja. Gdzież ten szalony aplauz pozornie wynudzonych sal, tysiące oczu wpatrzonych w mówcę? Wszystko przeminęło, pozostał żal.
Toteż pan Melchior ustawiał w zaciszu domowym lustro i samotnie odbywał zebrania. Siadał za stołem (odbicie jego siadało za stołem także), wyjmował stary skoroszyt domowy z rachunkami i wiódł swoje konferencje. Czuł, że młodnieje. Włosy jego przestawały być siwe, kark prężył się, a głos grzmiał z euforią. Ptaki cichły wówczas za oknem, słońce jakby jaśniej zaglądało przez szybę, a on przemawiał. Początkowo zadowalał się tylko jednym odbiciem, ale później ustawiał kilka luster i poszerzył swoje audytorium. Wprawdzie wszystkie postacie czyniły to samo co on, ale pan Melchior nie przejmował się tym, cieszył się iż ma publiczność.
Z czasem wyniósł się za miasto, w szczerym polu postawił niezliczoną ilość luster, nabytych z datków i hojnych składek emerytalnych i dalej wiódł swój proceder. Teraz miał publiczności w lustrach bez liku, przemawiał - jak to się mówi – do mas. Czuł pełne zadowolenie z życia, wszystkie twarze w lustrach wpatrzone były w niego, wiedział, że do czegoś jeszcze dojdzie, że coś jeszcze zdziała. A gdy na zakończenie swojej mowy zaczął sam, klaskać, mimo że wszystkie postacie czyniły to samo, słychać było tylko jego. Samotny starszy pan bijąc brawo w szczerym polu wśród luster. Nawet echo mu nie odpowiadało.
Po prostu dziwak.* * *
Wszystkim który towarzyszyli mi w kolejnej odsłonie
Obserwatora Toruńskiego serdecznie dziękuję!