Pod koniec maja zachciało nam się PWK (Przyrody Wielkiego Kalibru) czyli spotkania z żubrem. W związku z tym odwiedzono ośrodek popularyzacji lasów. śródleśnych łąk oraz takichże pól.
I tak trwaliśmy a każdy był zajęty swoimi sprawami. W końcu łaskawca uznał, że dość tego dobrego i nieśpiesznie ruszył w ostępy.
I kiedy na odchodne tak czule spoglądał w moją stronę na widownię wkroczyła zwycięsko ONA czyli PZW (Pani z Warszawy) ozdobiona koroną z tablicy rejestracyjnej na jej stylowym dżipie.
Zwycięskim krokiem wyprzedziła mnie nie zważając na psykanie me. Że przecież to mój żubr, że przecież nie wypada go straszyć i inne takie tam pierdoły.
Głucha jak zmurszały pień, ignorując jakiegoś tam starca (Jakim prawem ktokolwiek może jej czegokolwiek zabraniać?) w swym stołecznym majestacie sprawiała wrażenie, że idzie GO pogłaskać.
A żubr?! ON wiedział co go czeka jak pogoni pańcię i coraz szybszym truchtem poczłapał w knieję... .
...i nawet nie wiadomo dlaczego dosyć starannie przeglądałem obszerną kolekcję (niestety atrap) broni wszelkiej.
I to właśnie tam pozyskano cenną informację.
- Jeśli od zaraz potrzebny żubr to... proszę bardzo! Możemy nawet dołożyć rogacza.
Była więc chwilka objaśnienia i Pan Leśniczy upewniwszy się, że rozmawia z WO (Właściwą Osobą) rzekł był tak ujawniając leśną tajemnicę:
Była więc chwilka objaśnienia i Pan Leśniczy upewniwszy się, że rozmawia z WO (Właściwą Osobą) rzekł był tak ujawniając leśną tajemnicę:
- Proszę udać się na żubrzy spektakl w miejsce T. Być tam należy dziesięć minut przed godziną 18-tą. Na tej rozległej polanie po prawej stronie punktualnie o wskazanym czasie podniesie się kurtyna i dalej już sam pan zobaczy!
Na miejsce Wydarzenia stawiono się punktualnie i... wszystko było jak w tym telegramie! ON był, on się pasł a ja fotografowałem.
Z szacunku dla NIEGO trzymałem się w oddali co raz tylko wyzierając zza krzaka.
I tak trwaliśmy a każdy był zajęty swoimi sprawami. W końcu łaskawca uznał, że dość tego dobrego i nieśpiesznie ruszył w ostępy.
I kiedy na odchodne tak czule spoglądał w moją stronę na widownię wkroczyła zwycięsko ONA czyli PZW (Pani z Warszawy) ozdobiona koroną z tablicy rejestracyjnej na jej stylowym dżipie.
Zwycięskim krokiem wyprzedziła mnie nie zważając na psykanie me. Że przecież to mój żubr, że przecież nie wypada go straszyć i inne takie tam pierdoły.
Głucha jak zmurszały pień, ignorując jakiegoś tam starca (Jakim prawem ktokolwiek może jej czegokolwiek zabraniać?) w swym stołecznym majestacie sprawiała wrażenie, że idzie GO pogłaskać.
A żubr?! ON wiedział co go czeka jak pogoni pańcię i coraz szybszym truchtem poczłapał w knieję... .
...i nawet nie wiadomo dlaczego dosyć starannie przeglądałem obszerną kolekcję (niestety atrap) broni wszelkiej.
Pewien sympatyczny miłośnik przyrody (wziął do siebie trzy psy odebrane z pseudohodowli) zobaczywszy starszego pana rozmyślającego nad bagnem (No kogo by tu utopić, no kogo?!) zapytał o coś. I otrzymał odpowieść.