środa, 18 maja 2022

Dzień 09: Lubań - Pieńsk: 63 km (2253)

Po wczorajszym załamaniu decyzja: Wielka Droga zostaje podzielona na części. Teraz już tylko muszę dojechać do Gorlitz aby pierwszy etap Wielkiej Drogi został godnie zakończony. Po głowie więc już chodził mi bardziej realny plan aby całą Drogę Jakubową podzielić krajami na części. Polska już za mną. Po odpoczynku (jeszcze tego roku) przejadę Niemcy, a Francję i Hiszpanię przejadę w następnym roku. 

Plan na dzisiaj to przez Henryków do Zgorzelca / Goerlitz. Następne dni to wesoło pojadę sobie ścieżkami rowerowymi na północ w kierunku Mużakowa. Tak sobie roiłem planując aby jak i poprzednim razem dojechać (teraz już wolno i krótszymi odcinkami!) do Frankfurtu nad Odrą. A potem to już wiadomo, że nad Poznaniem prosto do Torunia... .

I wtedy ZDARZYŁ SIĘ CUD! Jakoś tak na sennej wiejskiej drodze kątem oka zauważyłem, że ktoś mnie dogania. Normalnie to bym pocisnął aby się nie dać wyścignąć, ale nie tym razem. Zrobiłem kółko na drodze i stanąłem oko w oko z nieznośnie młodym człowiekiem, dokładnie lat 22. 

- Skąd jedziesz i dokąd zmierzasz? Jestem Jakub i jadę do Santiago de Compostela. ZATKAŁO MNIE. Po chwili trybiki zaczęły działać w mojej głowie. Acha! To ON jest Jakub, który jedzie samotnie Drogą św. Jakuba do Santiago de Compostela. (...)

Z wrażenia zrobiła nam się symboliczna przerwa w podróży. Przy najstarszym drzewie w Polsce poznaliśmy się nieco bliżej.  

On jest Jakub. Z osobistych powodów dwa tygodnie temu postanowił, że pojedzie na rowerze do grobu swojego patrona. Wrzucił więc parę rzeczy do sakw, coś tam (oprócz wody) do camelbaka a resztę do wora i... wyruszył. 

I wtedy zauważyłem, że w tym jego przygotowaniu do pielgrzymowania są małe luki.  

Bliższe zaznajomienie go z Paszportem Pielgrzyma uświadomiło mu, że to nie jest tylko zbieranie pieczątek dla nich samych. Objawiłem mu, że bez kredencjału on jako pielgrzym nie jest ważny. Pieczątki z miejsc przejazdu czy noclegu są przecież twardym dowodem na to, że faktycznie gdzieś był dając mu prawo do korzystania ze schronisk dla pielgrzymów. A one cenami przyjemne są co w zagranicznych miejscach ma swoją niższą cenę.
- Pusty (nadmiarowy teraz dla mnie Paszport) został wręczony bez zbędnych ceregieli.

Chyba był nie do końca był przekonany co do obranej przez siebie marszruty, bo bez większych oporów przyjął także (teraz mi już niepotrzebną) rozpiskę na całą drogę. Późniejsza praktyka pokazała, że skorzystał częściowo, ale ogólnie i tak pojechał po swojemu :-)

Sypnąłem jeszcze moją wiedzunią na temat Wielkiej Drogi i zawiązało się porozumienie. Jakub słuchał uważnie, chłonął intensywnie i kiedy już ruszyliśmy w drogę rzucił od niechcenia:

My to moglibyśmy razem jechać! Świetnie się dogadujemy tyle, że jest za duża dysproporcja w koniecznych do przejechania kilometrach dziennych... . Muszę zdążyć na samolot.

Ze smutkiem potwierdziłem ten stan faktyczny a on (tuż po zrobieniu mu zdjęcia w Łagowie) popędził aby zrobić konieczne zakupy.

Przed Zgorzelcem pokazało się wielkie centrum handlowe gdzie ponownie się spotkaliśmy. Solidne obiady poprawiły nam humory, jeszcze tylko była rozwlekła procedura wysyłania nadmiarowych bagaży Jakuba i hajda do catedrale w Gorlitz.

Jakub prowadził posługując się nieznanym mi cudem techniki, czyli offlajnową  aplikacją MAPS.ME. Jak mi objaśnił, aplikacja oparta na OSM (Open Street Maps) po wgraniu właściwych obszarów nie pożera prądu a prowadzi znakomicie. I to się potwierdziło i u mnie i to  mi działa do dziś. Prądożerne Mapy Google owszem przydatne są, ale raczej przy szukania alternatywnych dróg, szukaniu noclegów czy sklepów, ale do prowadzenia po szlaku Maps.me okazało się być bezkonkurencyjne!

 
Wreszcie - prowadzeni przez Jakuba - dotarliśmy do katedry po niemieckiej stronie, gdzie żona pastora (?) postawiła w naszych kredencjałach pieczątki. 

A potem już była tylko wymiana numerów telefonów,  krótkie, serdeczne pożegnanie, wspólna sweet focia i... każdy pomknął w swoją stronę. 

Po przejechaniu na niemiecką stronę jechało mi się w miarę dobrze, bez większych stresów z tym, że 2 razy na trasie nadłożyłem kilometrów co na pewno będzie widać na wyrysie. No i nawigacja szwankowała co też jest zauważalne.

Nocleg znalazłem w Pieńsku dzięki życzliwości ojca Daniela z zakonu O.O. Franciszkanów. Padłem jak tylko zdążyłem się oprać i wziąć prysznic. Potem był ser ze sklepu na kształt Biedronki. Msza i znowu trochę odpoczynku.

Dobrze wspominam późną (22:00-24:00) zjedzoną w towarzystwie dwóch księży kolację. 

Miejsce spaniowe okazało się być przestronne, chociaż nieco chłodne. Stąd  spałem w długiej odzieży więc było ... luksusowo! Obym tylko zawsze miał takie noclegi. 

Podziel się