Pobudka była długa i bolesna :-) Wczorajsze kilometry po leśnych piaskach - jak i sam dystans - zrobiły swoje. Czułem się obolały ze wszystkich stron, tak jakby ktoś mnie porządnie obił. Po wchłonięciu nieśmiertelnej owsianki (cóż za cudowne wzmocnienie wynędzniałej, ludzkiej powłoki!), niechętnie obładowałem rower i ruszyłem grzechocząc kościamy.
Po jakiejś godzinie jazdy odezwała się Marta z Lubania - tego do którego nigdy nie miałem dotrzeć. Zapytała - w domyśle podtrzymując zaproszenie - gdzie jestem i gdzie będę spał. Moja odpowiedź brzmiała: mimo, że Lubań leży dość blisko, bo zaledwie 30 km od Bolesławca - to chętnie bym skorzystał z zaproszenia.
Mając perspektywę solidnego wypoczynku napędzany zaledwie siłą woli powlokłem się do Lubania. A jazda doń była po prostu ciężka z uwagi na żar lejący się z nieba i - co najważniejsze - górki, górki i jeszcze raz górki. Na szczęście były tylko same asfalty.Skuszony perspektywą porządnego odpoczynku oraz prania niezbędnego po wczorajszym kotłowaniu się na sypkich drogach miałem jeszcze dodatkowy powód aby tam się pojawić. Tak sobie objaśniłem, że usprawiedliwieniem tych 30 marnych kilometrów były spodziewane możliwości Rafała. Przed skokiem na terra incognita jakim są dla mnie Niemcy taki fachowy przegląd roweru to było coś nieocenionego.