Jeszcze w noc przed wyruszeniem brzmiał mi w uszach ten cytat. Do kościoła św. Jakuba dotarłem na mszę o 7:10.
Parę słów które rzuciłem od niechcenia na leśnym parkingu przed Gniewkowem zadziałały i stąd było to wydłużenie odprowadzania. Jak się potem okazało przejechała tego dnia coś około 90 km. Zrobiliśmy sobie selfiaka na pałacowym tle i dalej już pomknąłem sam.
Chyżo szło mi to jechanie, ale miejscami (no cóż!) szło nietęgo. Cztery lata jeżdżenia na wspomaganiu zrobiły swoje i te parę setek które ostatnio zrobiłem, (z tytułowym Chełmnem na czele!) żeby się przestawić na pewno nie zniwelowały różnicy w kondycji. Okazało się (i teraz), że każda dawniej niezauważalna górka teraz musi być własnymi siłami zdobywana. O większych nie wspominam :-)
Mimo wszystko było ambitnie i mozolnie rzeźbiąc kilometry po znanej trasie Camino Polaco (mocno sapiąc!), a prawie na wydechu trafiłem do Strzelna. Jakoś wcześniej nie zakonotowałem, że to niezwykłe miejsce do którego dotarłem d o k ł a d n i e to nazywa się: Strzelno K l a s z t o r n e .
Z wdzięcznością przyjąłem fakt, że na miejscu zostałem rozpoznany i zaakceptowany jako pielgrzym, co równało się zapewnionemu noclegowi ze wszelkimi wygodami. Był więc prysznic i wygodne spanie. O 21:30 padłem: mnie już nie było!
PS. Było trochę za ostro jak na pierwszy dzień... .