poniedziałek, 11 lipca 2022

Dzień 07: Wurzen - Lützen 64 km (2263)

Pożegnanie z wietnamskimi gospodarzami było krótkie i serdeczne. Wspaniale wypoczęty, przy lekko chłodnym wiaterku wyruszyłem. Żółta kurtka przeciwwiatrowa na grzbiet i wio!

Polna droga przed Taucha miała sporo uroku i kamieni.

Rzekę Mulda przekraczałem w okolicach Grubnitz.

Po drodze było podjadanie z drzew (pewnie) specjalnie zasadzonych dla pielgrzymów.

Na tym akurat punkcie widokowym akurat nie zasiadałem. Spieszno mi było.


Herbergi w Pechritzsch nie brałem nawet pod uwagę: za mało ujechałem. Żółtego znaczka wskazującego na schronisko jeszcze wtedy nie kojarzyłem z odpoczynkiem.

Przed wielkim wyzwaniem do pokonania jakiego się spodziewałem od Lipska zrobiłem sobie małą przerwę śniadaniową.

Na sporawym, ładnie zagospodarowanym parkingu w miasteczku Taucha spożyto: jajka na twardo, 2 buły i sałatkę co znakomicie poprawiło mi nastrój.

Milionowy Lipsk zobaczyłem jednym okiem. Potwierdzam, że nawet nie byłem w kościele św. Piotra aby zobaczyć to miejsce gdzie wielki Jan Sebastian zostawił swój niezatarty ślad... .
- Byłem pielgrzymem, który pilnował swojej Drogi.

Przejazd przez Lipsk był długotrwały i nieco skomplikowany. Ogólnie jednak poszło gładko, bo drogi rowerowe są tam wszędzie choć o różnej nawierzchni: narzekać nie można było.

Wpadnięcie w tory tramwajowe i jazda jednym torem zakończyła się pomyślnie. Znam story, kiedy taka wpadka zakończyła się połamaniem nie tylko roweru ale i kości... .
- Dobrze wspominam przejazd przez Lipsk.

Dorzecze Estry w Lipsku.

Lipsk pożegnał mnie, przypominając, że na Drodze czy drodze najważniejsze jest bezpieczeństwo!


Lutzen okazało się być miasteczkiem typowym dla Niemiec: czyściutkie ogólnie, zadbane w szczegółach i kolorowe powszechnie.

Jedyny bardzo piękny i szacowny kościół zamknięty na głucho, pastor nie wiadomo gdzie. Objechawszy go dookoła nie znalazłem możliwości podbicia swojego paszportu.

Ratusz w miasteczku zrobił na mnie pozytywne wrażenie. Pomnika poległym nie zrozumiałem i po utrwaleniu go nastąpiło szukanie noclegu.
- Nie znam się na sztuce sepulkralnej.

Pilnie rozglądając się na boki przy wyjeździe z miasteczka zacząłem szukać noclegu. Pobliska alberga za 25 € od głowy okazała się i tak pełna. Miłe dwie nastolatki przespacerowały się ze mną do następnego pensjonatu.. A tam zonk!

Siwowłosy brodacz (prowadzący chyba zajazd dla motocyklistów) skinął głową na mój widok i kazał czekać. Kiedy po 20 minutach jego goście razem z nim dopili swoje piwa pan (miał autentycznie dziurawe gadki!!) poprawił sobie znakomicie samopoczucie. Zaoferował mi pokój za 95 €! Próba negocjacji zakończona została biznesowo: Not enough money - no room.
- Cieszę, się, że nie byłem dostatecznie zamożny aby tam odpoczywać!

Kiedy nieco zdołowany zapytałem robotników budowlanych gdzie to może być jakiś kemping skierowali mnie gdzieś tam. No to strułem się i nie mogąc znaleźć mającego być niedaleko kempingu zapytałem panią która akurat wchodziła do swojego pięknego domu czy nie mógłbym u niej na ogródku rozbić namiotu.

Ku mojemu zdziwieniu pani ochoczo wyraziła zgodę, która została potwierdzona przez jej męża. Przedstawiłem się tak jak trzeba sporządzając odręcznie swoją wizytówkę: nazwisko -imię - miasto - telefon. Tak się - Proszę Państwa - buduje wiarygodność i zaufanie. Do tego okazanie się paszportem z analiza pieczęci oraz lista miast przede mną... .

Potem było rozstawienie namiotu pranie się i mycie pod wężem ogrodowym. Gospodarze wyjechali na jakieś spotkanie towarzyskie a ja pojechałem za poradą gospodarza do miasta robiąc dodatkowo 7 km.


Odwiedziłem sklep NORMA gdzie kupiłem sobie coś tam do jedzenia. Tam była polska kiełbasa (Oryginal Krakauer), pasztetowa, 5 bułek i sałatka. Po powrocie (wolno delektując się!) spożyłem ten wytworny posiłek.

Potem już tylko była połowa godziny na rozmowę z gospodarzami na tarasie ich domu. Gdy wpełzałem do namiotu czas przestał istnieć.



Brak komentarzy:

Podziel się