czwartek, 12 maja 2022

Dzień 03: Kiszkowo - Poznań: 36 km (2247)

Mimo dokładnej (zdawałoby się) rozpiski dziennej było spore błądzenie po okolicy Kiszkowa. Starannie zdawałoby się zaplanowana trasa kręciła, zawracała i wprowadzała w błąd. Lokalsi jakoś też byli mało pomocni, co raz to wskazując przeciwne kierunki jazdy... .

Na domiar złego GPS w komórce zawodził tak, że konieczne było przeładowywanie telefonu. I to wszystko dałoby się jakoś wytrzymać, gdyby nie... WIATR. Odbierał siły, pozbawiał motywacji i dawał przystęp zwątpieniu, czy dzisiaj mogę jeszcze gdziekolwiek dojechać. Bliski zdawałoby się Poznań oddalał się ode mnie z każdą górką, wraz z  h u r a g a n o w y m  wiatrem.

Wtedy to wpadłem na genialny pomysł żeby odpocząć u Olgierdów! W Poznaniu dotarłem do przyjaciół chyba tylko dzięki silnej woli i pewnemu chytremu trickowi. W uznaniu swojego marnego stanu fizycznego zacząłem sobie przyznawać prawo do odpoczynku do małych (ale jednak) przerw w jechaniu. Nie było więc już upartego gnania przed siebie tylko co przystanek autobusowy 10 minutowa przerwa... . 

Zupełnie zdezorientowany co do przyczyn swojego marnego stanu w końcu dotarłem do ich mieszkania. Już w domowym ciepełku powoli dochodząc do siebie - zawiedziony w swoich planach - zadawałem sobie ustawicznie pytanie: DLACZEGO? Co się stało, że musiałem po żenująco krótkiej trasie przedwcześnie zajechać na odpoczynek?! 

Ugoszczony po królewsku (polędwiczki! polędwiczki!) mogłem się wykąpać w sposób niekrępujący, bo Irenka poszła do szkoły (jak to nauczycielka!) biorąc czynny udział w organizacji egzaminu poprawkowego.

Tuż po jej wyjściu była krótka rozmowa z Domem i zapadłem w letarg. Po przebudzeniu się mogłem (nie rozumiejąc tego załamania formy) przemyśleć to i owo robiąc jakieś chaotyczne zapiski. Z podsumowania wyszło, że tego dnia przejechałem całe 36 km. Na trzeci dzień przejechałem tyle a  gdzie Santiago? (Jakie Santiago?!)

Wieczorne spotkanie z Olgierdem - gdy wrócił z pracy - dało mi możliwość poznania go od zupełnie innej strony. Okazał się być kwalifikowanym podróżnikiem co precyzyjnie miał udokumentowane sprawozdaniami, pieczątkami, zdjęciami. Gdybym miał promilową część jego doświadczenia podróżniczego to takiej wpadki jak dziś bym nie zaliczył :-)
- Po krótkiej rozmowie mogłem już wpaść w czarną dziurę z której dopiero świt mnie wybawił.


 

Brak komentarzy:

Podziel się