Przyglądałem się zawodnikom biorącym udział i nie znalazłszy nikogo znajomego rozczytywałem po ubiorach skąd są.
Impreza była dobrze przygotowana - jak to na wydarzeniach organizowanych przez Urząd Marszałkowski. Sprawne wydanie pakietów startowych i... punktualnie o 9-tej wyruszono do Mogilna.
Uwagę moją zwrócił rowerzysta, który z dumą rozprawiał o polskiej marce PROX związanej z produkcją i dystrybucją akcesoriów rowerowych.
- Jak później z przyjemnością zauważyłem, też się takiego producenta lampkę ma.
- Jak później z przyjemnością zauważyłem, też się takiego producenta lampkę ma.
Firma z obrazka - to profesjonaliści w każdym calu! Chyba główna obsługująca imprezy sportowe u Marszałka Województwa.
- Po prostu sprawni w swojej robocie.
Tym razem - wobec nieznania się - odstąpiłem od robienia portretów. A właściciele pleców - jak widać - pochodzili z różnych zakątków województwa.
Niemniej jednak się rozmawiało! Niektórzy pytali o wynalazek, na którym się poruszam. Innych ja sam zagadywałem.
I tak na przykład dowiedziałem się że można biegać po 200 km miesięcznie! Znaczy się tak zaplanowano, ale (tym dwojgu młodym ludziom) plan się nie powiódł i teraz już biegają tylko po 300 km... . Chociaż zdarza się im tego nie dotrzymać i zaliczają tych kilometrów na miesiąc i 500!
- Słownie: pięćset kilometrów na miesiąc biegiem.
I tak na przykład dowiedziałem się że można biegać po 200 km miesięcznie! Znaczy się tak zaplanowano, ale (tym dwojgu młodym ludziom) plan się nie powiódł i teraz już biegają tylko po 300 km... . Chociaż zdarza się im tego nie dotrzymać i zaliczają tych kilometrów na miesiąc i 500!
- Słownie: pięćset kilometrów na miesiąc biegiem.
Droga do Kruszwicy przebiegła bezproblemowo. Sprawnie wydano posiłki, których było nieco z naddatkiem. Załapawszy się na drugą porcję przezornie zostawiłem ją sobie "na później" co okazało się słusznym posunięciem.
Podczas tego postoju, tak jak i podczas jazdy było o czym porozmawiać. Spotkanie pielgrzyma jakubowego wyróżniającego się swoim strojem to też było coś!
Czasami rozmawialiśmy o innych naszych pasjach. No i zadałem to pytanie: Jak można (nie pasjonując się snookerem) zajmować się curlingiem?! No jak?
Odpowiedź brzmiała; z zapałem, z pasją, na cały regulator! Okazało się, że taka dyscyplina sportu i w Toruniu jest uprawiana.
- Może kiedyś trafię na zawody?!
Pod koniec tej części rajdu pokazały się piachy! Wcześniej bywały jakieś piaseczki, szutry drobnieńkie takie, ale tu już były poważne piaszczyska!
Najwięksi przełajowcy, ci na szerokich oponach z traktorowym bieżnikiem schodzili z rowerów i przeciągali swe wspaniałe maszyny przez niekończące (zdawałoby się) piachy.
Jak objaśnił któryś z organizatorów: święty Jakub cały czas po asfaltach też nie pielgrzymował... .
W końcu dotarliśmy do celu: Muzeum Ziemi Mogileńskiej w Chabsku. Przywitał nas piękny patriotyczny mural, a organizatorzy zaserwowali jedzenie i picie.
Kiedy usłyszałem utwór Freddiego M. "We Are The Champions" wiedziałem, że ten kawałek i mi się należał :-) Zabrzmiało to trochę jak "Buen Camino" podczas wjazdu do Jakubowa... .
I na tym rajd się zakończył. Oficjalnie. Dla mnie pojawił się dylemat: szukać spania czy skorzystać z własnego namiotu? Za niehonorowy uznano powrót pociągiem czy innym samochodem.
Rozmawiając o niebezpieczeństwach powrotu główną szosą (15-tka! Ona nie ma pobocza) ustalono, że: mimo zagrożenia można nią jechać, ale tylko do 22-giej. Potem - jak to w niedzielę - ruszają tiry. Do tego czasu powinniśmy dać radę dotrzeć do Gniewkowa, a stamtąd już brzeziniakiem jest spokojna jazda.
Przysłuchujący się rozmowie pan Jan (nauczyciel na emeryturze, uczący kiedyś w szkole specjalnej) postanowił przyłączyć się do wspólnego powrotu.
Były z jego strony obawy o jazdę samym lasem. Chodziło o to, że wilki, że rozbójnicy grasujący na drogach ciemną nocką i w ogóle przez bezludzie co absolutnie zniechęcało go do jechania tą trasą.
Były z jego strony obawy o jazdę samym lasem. Chodziło o to, że wilki, że rozbójnicy grasujący na drogach ciemną nocką i w ogóle przez bezludzie co absolutnie zniechęcało go do jechania tą trasą.
Nie dałem się przekonać i ostatecznie szczęśliwie (a na oparach elektryczności) dojechano do Torunia. Główną zasługę należy przypisać magicznej lampce (polska firma PROX), której nigdy dotąd nie używałem. Okazała się fantastycznie skuteczna w oświetlaniu nocnej, czarnej jak smoła leśnej drogi.
Tuż przed domem pokręciłem się jeszcze po okolicy, aby statystyka lepiej wypadła :-) Tym sposobem wykręciłem rekord życiowy za jednym przejazdem: 191 km o czym z dumą zawiadamiając w życzliwej pamięci zachowuję całe to - zwyczajne przecież - sportowe wydarzenie.