czwartek, 19 sierpnia 2021

10 setka: PIECHCIN czyli kujawska Chorwacja (2227)

PIECHCIN?! Co to jest? Kamieniołomy czynne oraz Baza Nurkowa. Gdzie to jest? - Toruń - Gniewkowo - Złotniki Kujawskie - Leszcze - Piechcin.
 

Najpierw jednak trzeba tam dojechać. Jakoś krzywo mi się to zaczęło, bo dotarłem do Kąkola, ale od strony torów. A wszak droga moja po drugiej stronie torów była.

Podziw wzbudziła we mnie ta stacja! Głucho i pusto, żadnego ruchu a obiekty inżynieryjne pobudowane z rozmachem, którego Toruń mógłby pozazdrościć!

Powstały pewnie niemałym kosztem - jak spod igły, tak jakby prezydent albo inny król miał tam wsiadać i wysiadać. Ciągle i stale.

A potem była droga, droga i droga w narastającym upale. Zdziwiłem się gdy drogowskaz pokazał mi Pakość.

Szybkie jedzenie tam w (prawie zagranicznej) kebabowni. Where are you come from? Obsługa odpowiedziała: We are Bangladeszi pipul! - Sympatyczni. Miło było wymienić się uwagami.

Samego miasteczka Pakość nie zarejestrowano. Wszak do Piechcina był cel. A szkoda!

Narastające, zapylone bezdroża w białym kolorze wyraźnie sygnalizowały zbliżanie się do celu.

I nareszcie: TA-DAM! Baza Nurkowa w Piechcinie. Szybkie spotkanie w właścicielem Ośrodka (pozdrawiamy!) zaowocowało przedstawieniem się i uzyskaniem zapewnienia, że następną razą... . Będzie się działo.

Dla mnie to była wizyta studyjna. Rozeznać gdzie co jest, poznać kogo trzeba, załatwić legalność następnego (właściwego) pobytu i... . 

Ponoć mała godzina wystarczy aby spacerem obejść jeziorko, ale się na to nie odważyłem. 

Szczegóły pod tytułem: z czego składa się płetwonurek, po co mu takie a nie inne wyposażenie, co trzeba zrobić aby nim zostać (marzenie wieku chłopięcego!) będą, będą! Następnym razem jak tu przyjadę.

Prognoza pogody sygnalizowała zbliżanie się frontu burzowego, a mając (nie wiadomo dlaczego) mało prądu umykałem z miejsca zdarzenia w popłochu. Dlaczego nie zabrałem ze sobą ładowarki?! Znam odpowiedź.

Jeszcze tylko rzut oka na akwen bez wyciągania długiego obiektywu. Na to przyjdzie czas podczas następnej wyprawy! 

Opuszczałem Centrum Nurkowe z silnym przekonaniem: powrócę tu!

I znowu była droga chwilami przejeżdżana "na pusto" czyli bez żadnego wspomagania. Okazało się, że można tak jechać nawet przez kilkadziesiąt kilometrów :-)


Jeszcze w krótkiej rozmowie spotkana pielgrzymka rowerowa z Wybrzeża do Częstochowy i już...  wieczorny Toruń. 

PS. Czy jadąc tam i nazad błądziłem sporo po okolicy? TAK :-)


poniedziałek, 16 sierpnia 2021

9 setka: Skromne a jednak bogate Wąbrzeźno (2226)

Tu się wpada na chwilę! Nie mamy przecież czasu więc załatwiamy szybko co trzeba i chodu-u-u. Już nas tu nie ma.

Inaczej ma się sprawa gdy mamy dwa dni wolne. Jest ten luksus by pospacerować zaglądając w zwykle nieodwiedzane zakamarki.

I wtedy okazuje się, że samochód stojący na parkingu oferuje nam myśl świeżą, zda się logiką nie skażoną.
- A jednak?!

ZREALIZOWANO! Jakim cudem?! 
- A tak.

Wąbrzeźno górą! 

Jeszcze kątem oka zauważamy, kolejną złotą myśl w czyn przekutą. 

A potem spacer promenadą.

Coraz bardziej oddalając się od miasta czujemy, że jest pełne bezpieczeństwo: kamery monitorują każdy nasz krok. 




Te kamery zaskakują pojawiając się w nieoczekiwanych miejscach!


A na koniec odkrycie, a właściwie uświadomienie sobie, że to co zaznaczono na mapie ponad 750 lat temu jako miasto w obecnym kształcie jest znacznie młodsze.

Zbudowane z cegieł rozebranego na budulec  gotyckiego zamku dziś oferuje secesję w pięknym wydaniu! 

Tym razem zwróciłem uwagę na drzwi tylko. Nadal zachwycają mnie swoją konstrukcją, szlachetnymi proporcjami i pięknie zgranymi detalami.

Mezuza?! Przyglądając się szczegółom nie doszukałem się nigdzie (nawet na Chełmińskiej) nawet śladu po niej... . 

...ale i tak to co zobaczyłem jest moje!

PS. Miasto widać, że się rozwija. Zabolał mnie jednak cmentarny sposób "naprawy" pomnika znajdującego się w środku miasta. Przez szacunek dla p. Ignacego Zelka zdjęcia na razie nie pokazuję. Może kiedyś się odważę.


wtorek, 10 sierpnia 2021

Ludzie są dziwni (2225)

Późne popołudnie, ładna pogoda więc przejażdżka do Miasta. Ludzi pooglądać - atmosferą turystycznego miasteczka pooddychać. Powolny spacer z rowerem wzdłuż murów. W okolicach Bramy Żeglarskiej spotykam dwoje młodych ludzi. Ble-ble and How do you do: AMERYKANIE. 

Z Dawidem szybko nawiązuję kontakt i szczegółowo przedstawiamy się. On historyk, za chwilę wykładowca na Uniwersytecie Columbus (Ohio) wyraźnie interesował się Toruniem. 

Ponieważ idziemy w jednym kierunku sypię historyjkami toruńskimi o mijanych obiektach. Ogólnie to wyżywam się w testowaniu / używaniu swego bladego angielskiego :-) 

Razem ze swoim towarzyszem są ciekawi i zainteresowani anegdotyczną formą oprowadzania niejako przy okazji. Idziemy przecież w jednym kierunku. 

Po dojściu do pomnika Kopernika jeszcze chwila rozmowy i od amerykańskiej strony pada propozycja spotkania się jutro w celu krótkiego zwiedzania Miasta. "Mamy pełen plan, ale na godzinkę się wyrwiemy". Rutynowa wymiana telefonów zainicjowana z ich strony i rozstajemy się życzliwymi uściskami rąk. 

Zanim jednak to nastąpiło towarzysz Dawida z niepokojem w głosie pyta: a ile to będzie kosztowało? Moja odpowiedź to NIC, po prostu nic. Dzięki wam odświeżę sobie nieco oprowadzanie po Toruniu (byłem kiedyś na kursie przewodnickim) i co najważniejsze wezmę aktywny udział w rozmowie z native spikerami. 

Dla mnie to ważne - wyjaśniłem - bo chociaż czytam i słucham po angielsku to bezpośrednich kontaktów z anglojęzycznymi nie mam. Po prostu. No marny jest ten mój angielski live więc dla mnie to bezpłatne zajęcia konwersacyjne z angielskiego. Żeby już wszystko było jasne: moja propozycja to klasyczny barter. 

I naraz odczuwam, że coś nie halo: Jak to tak: ZA DARMO? No to jeszcze raz cierpliwie tłumaczę, że dla mnie to jest konwersatorium i że wymiana usług w systemie barterowym oraz tak dalej i dalej.

Następnego dnia o 8-mej rano wysyłam sms potwierdzający, że spotykamy się (jak było ustalone) o godzinie 10-tej niedaleko pomnika Kopernika, tuż przy osiołku. Brak odpowiedzi i nieprzybycie ich przyjmuję ze zrozumieniem. 

No plany im się zmieniły, młodzi są więc może wczoraj się intensywnie weselili albo coś tam - coś tam. Mogliby co prawda odwołać, no ale cóż od nich wymagać:  A m e r y k a n i e  :-)

I tu zaczyna się druga część historii. Stoję przy wspomnianym osiołku a tu podchodzi do mnie grupa rodzinna: dwie panie, nastolatek i chyba ktoś jeszcze. Jedna z pań przyjaźnie zagaduje widząc we mnie przewodnika po Toruniu. 

Opowiadam więc im story o niesłownych Amerykanach. No kurczę blade - mogliby chociaż poinformować, że plany im się zmieniły czy coś tam, coś tam. A tu nic. Postoję więc jeszcze pięć minut i pojadę do domu. 

Na to oni: to może nas pan oprowadzi po mieście. Na to ja: ależ proszę bardzo! I tak tą godzinę miałem przeznaczoną na oprowadzanie. Tak, mogę oprowadzać, ale tylko jeśli są zainteresowani według programu ułożonego dla Amerykanów. 

Na początek chodziło o ratusz i okolice. Przewidziano pomnik Kopernika, samego Astronoma, potem osiołek, Dwór Artusa, fontanna z flisakiem, Kościół Wniebowzięcia NMP. Następnie Murki Remerowskie, mury z Krzywą Wieżą i (jeśli jeszcze czasu starczy w co wątpię)  kościół św. Jakuba i wszystko co po drodze. 

Na dowód mojego przygotowania z dumą pokazuję opis trasy wraz i internetowymi odnośnikami do każdej z atrakcji. Wczorajsze dwie pracowite godziny autorskiej trasy tak mi się zmaterializowały. A teraz mogę to nie tylko przećwiczyć praktycznie, ale i zrobić dla niej timing.

I teraz UWAGA pada czujne pytanie: a ile to będzie kosztowało? W złotówkach nic, bo nie jestem i nie chcę być zawodowym przewodnikiem. Przyjemność będzie wielka po mojej stronie, bo przecież i tak czas miałem zarezerwowany na oprowadzanie, a to spotkanie  traktuję jako ćwiczenie jak to jest oprowadzać po Mieście z programem dla obcokrajowców... .

- Na takie dictum grupa rodzinna odmaszerowała niczego nie rozumiejąc... . 

No to ja się pytam: kto tu jest dziwny?

Kończąc tyradę cytuję pana Wojciecha Młynarskiego góralskim bon motem:
- Ludzie som panie do tela dziwne co cud!

PS. Dotychczas to Kopernik Mikołaj był moim idolem. Nie wiem czy osiołek nie powinien zająć jego miejsca... . 

niedziela, 1 sierpnia 2021

8 setka: Rajd Jakubowy Toruń - Mogilno - Toruń (2224)

To był zwyczajny, turystyczny rajd, tyle że z nazwą jakubową. 

Przyglądałem się zawodnikom biorącym udział i nie znalazłszy nikogo znajomego rozczytywałem po ubiorach skąd są.

Impreza była dobrze przygotowana - jak to na wydarzeniach organizowanych przez Urząd Marszałkowski. Sprawne wydanie pakietów startowych i... punktualnie o 9-tej wyruszono do Mogilna.

Uwagę moją zwrócił rowerzysta, który z dumą rozprawiał o polskiej marce PROX związanej z produkcją i dystrybucją akcesoriów rowerowych. 
- Jak później z przyjemnością zauważyłem, też się takiego producenta lampkę ma. 

Firma z obrazka - to profesjonaliści w każdym calu! Chyba główna obsługująca imprezy sportowe u Marszałka Województwa. 
- Po prostu sprawni w swojej robocie.

Tym razem - wobec nieznania się - odstąpiłem od robienia portretów. A właściciele pleców - jak widać -  pochodzili z różnych zakątków województwa.

Niemniej jednak się rozmawiało! Niektórzy pytali o wynalazek, na którym się poruszam. Innych ja sam zagadywałem.

I tak na przykład dowiedziałem się że można biegać po 200 km miesięcznie! Znaczy się tak zaplanowano, ale (tym dwojgu młodym ludziom) plan się nie powiódł i teraz już biegają tylko po 300 km... .  Chociaż zdarza się im tego nie dotrzymać i zaliczają tych kilometrów na miesiąc i 500!
- Słownie: pięćset kilometrów na miesiąc biegiem.

I tak na pogwarkach i kręceniu pedałami czas mijał.


Pierwszy odpoczynek był w połowie drogi  do Gniewkowa, przy znanej wszystkim wiacie odpoczynkowej.



Droga do Kruszwicy przebiegła bezproblemowo. Sprawnie wydano posiłki, których było nieco z naddatkiem. Załapawszy się na drugą porcję przezornie zostawiłem ją sobie "na później" co okazało się słusznym posunięciem.

Podczas tego postoju, tak jak i podczas jazdy było o czym porozmawiać. Spotkanie pielgrzyma jakubowego wyróżniającego się swoim strojem to też było coś!

Czasami rozmawialiśmy o innych naszych pasjach. No i zadałem to pytanie: Jak można (nie pasjonując się snookerem) zajmować się curlingiem?! No jak?

Odpowiedź brzmiała; z zapałem, z pasją, na cały regulator! Okazało się, że taka dyscyplina sportu i w Toruniu jest uprawiana.
- Może kiedyś trafię na zawody?! 

Pod koniec tej części rajdu pokazały się piachy! Wcześniej bywały jakieś piaseczki, szutry drobnieńkie takie, ale tu już były poważne piaszczyska!

Najwięksi przełajowcy, ci na szerokich oponach z traktorowym bieżnikiem schodzili z rowerów i przeciągali swe wspaniałe maszyny przez niekończące (zdawałoby się) piachy. 

Jak objaśnił któryś z organizatorów: święty Jakub cały czas po asfaltach też nie pielgrzymował... . 

Tuż przed dotarciem do celu była jeszcze krótka przerwa na picie. 
- Się należało po takim wysiłku.

W końcu dotarliśmy do celu: Muzeum Ziemi Mogileńskiej w Chabsku. Przywitał nas  piękny patriotyczny mural, a organizatorzy zaserwowali jedzenie i picie.
 
Kiedy usłyszałem utwór Freddiego M. "We Are The Champions" wiedziałem, że ten kawałek i mi się należał :-) Zabrzmiało to trochę jak "Buen Camino" podczas wjazdu do Jakubowa... . 

I na tym rajd się zakończył. Oficjalnie. Dla mnie pojawił się dylemat: szukać spania czy skorzystać z własnego namiotu? Za niehonorowy uznano powrót pociągiem czy innym samochodem. 

Rozmawiając o niebezpieczeństwach powrotu główną szosą (15-tka! Ona nie ma pobocza) ustalono, że: mimo zagrożenia można nią jechać, ale tylko do 22-giej. Potem - jak to w niedzielę -  ruszają tiry. Do tego czasu powinniśmy dać radę dotrzeć do Gniewkowa, a stamtąd już brzeziniakiem jest spokojna jazda. 

Przysłuchujący się rozmowie pan Jan (nauczyciel na emeryturze, uczący kiedyś w szkole specjalnej) postanowił przyłączyć się do wspólnego powrotu. 

Były z jego strony obawy o jazdę samym lasem. Chodziło o to, że wilki, że rozbójnicy grasujący na drogach ciemną nocką i w ogóle przez bezludzie co absolutnie zniechęcało go do jechania tą trasą. 

Nie dałem się przekonać i ostatecznie szczęśliwie (a na oparach elektryczności) dojechano do Torunia. Główną zasługę należy przypisać magicznej lampce (polska firma PROX), której nigdy dotąd nie używałem. Okazała się fantastycznie skuteczna w oświetlaniu nocnej, czarnej jak smoła leśnej drogi.

Tuż przed domem pokręciłem się jeszcze po okolicy, aby statystyka lepiej wypadła :-) Tym sposobem wykręciłem rekord życiowy za jednym przejazdem: 191 km o czym z dumą zawiadamiając w życzliwej pamięci zachowuję całe to - zwyczajne przecież - sportowe wydarzenie.

Podziel się