Chłopiec był poważny i z trudem starałem się mu dorównać.
- Do czego to podobne – ciągnął – co roku jest ta sama komedia. Najpierw jest jak wiadomo kolacja. Wieczerza znaczy się. Wigilijna. Jemy te różne rzeczy i już nie mogę się doczekać kolęd. Wiadomo, że jak się śpiewa to święty Mikołaj wie gdzie na niego czekają. Znaczy przywołujemy go więc kolędami. A jak śpiewamy to śpiewamy tak długo, że aż mi się chce spać. ...ale w końcu (gdy cały śpiewnik kolędowy został prześpiewany) to zaczyna się to na co czekam przez cały rok: wyczekujemy świętego Mikołaja. I co roku jest tak samo! Chodzimy po pokojach, chodzimy wokół domu i nasłuchujemy czy gdzieś nie zabrzęczą dzwoneczki świadczące o tym, że on nadjeżdża czy tam nadchodzi. Co roku jest tak samo.
Chłopiec patrzył na mnie jakbym to ja był winny temu, że kiedy wchodzimy do dużego pokoju to już prezenty tam leżą.
- I w tym roku było znowu tak samo! Tak nie może być, że on zawsze przychodzi wtedy kiedy nas w pokoju nie ma. W następnym roku to się na niego zaczaję! Schowam się za choinką, ale lepiej nie! Schowam się pod stołem i wtedy zobaczę jak on podkłada te prezenty... .
W końcu go zobaczę!
No więc jak już zbuduję tę pułapkę to je połapię i wreszcie zobaczę jakie one są, jak wyglądają! A jestem już do tego złapania dobrze przygotowany. Gumki mam? Mam. Karton głęboki, nie za duży mam? Mam! I jeszcze jest taśma klejąca i klej, bo na samym dnie będzie ta taśma klejem do góry, żeby jak taki jeden wpadnie to żeby się od razu przykleił. Coby nie uciekł... . Złapię i w końcu będę wiedział jakie one są, jak one wyglądają. Te krasnoludki.
- Mamo, a co ja do siebie ciągle śpiewam i śpiewam?
- Kolędy córuś, kolędy.