niedziela, 9 sierpnia 2020

Południowa Droga Jakubowa - Dzień 10_GUBIN_BAD MUSKAU - URAD_91 km (2181)

Przez cały dzień było chłodno, a dokładniej mówiąc: zimno! W dodatku co raz to padał deszcz. Trudno było się delektować znajomymi widokami.

Czasami z uwagi na ceglany gotyk i jego charakterystyczne zastosowania odnosiłem nieodparte wrażenie, że jesteśmy u siebie, na Pomorzu Nadwiślańskim... .

Wrażenie to jednak szybko zniknęło! Wyjeżdżając z Guben jednym okiem zauważyliśmy "Plastynarium". To placówka którą (z właściwą Niemcom pragmatyczną wrażliwością) stworzył Gunther von Hagens zwany niekiedy "Doktor Śmierć". Dla celów naukowych i biznesowych eksponuje się tam (oraz w innych miejscach na całym świecie) ludzkie ciała.

W miasteczku Fürstenberg (naprzeciw "Domu Niemieckiego") schowaliśmy się pod przeciekającym zadaszeniem ogródka letniego. Coraz mocniej padający deszcz i stamtąd nas przepędził.

Piotr z właściwą sobie energią - jako lepiej zabezpieczony deszczowo - wyruszył na poszukiwanie skuteczniejszego schronienia.

...i ku naszej radości tuż za rogiem znalazł odpowiednie miejsce dla zziębniętych rowerzystów. Zresztą nie tylko my dwaj skołowani tam byliśmy.

Przeszliśmy więc do restauracyjnego patio (a potem do cieplejszej sali wewnątrz), gdzie zamożny w ojro jak nabab indyjski pielgrzym Piotr zamówił dzbanuszek herbaty!

Właściciel restauracji widząc moje zakłopotanie wyborem napoju z bogatej oferty zaprosił mnie do wnętrza sklepu i pokazał prawdziwą kolekcję tego suszu! Ostatecznie jego samego poprosiłem o wskazanie "najlepszej", bo i tak wszystkie były w jednakiej cenie 1,70 ojro za dzbanuszek.

Faktycznie była to jedna z najlepszych herbat w moim życiu! Google w naszym imieniu ładnie po niemiecku podziękował, co właścicielowi sprawiło widoczną przyjemność.

Po opuszczeniu przytulnego miejsca znowu umykaliśmy przed deszczem nie bardzo wiedząc czy jedziemy we właściwą stronę. ...a nie zawsze jechaliśmy!

Mało tego, odnosiłem czasem wrażenie déjà vu. - Ten sam brak orientacji w najbliższej okolicy, ten sam pusty wzrok i mylne wskazówki... . Smutne było to spostrzeżenie, że nie tylko u nas pod pewnymi względami jest biednie.

Po zrobieniu dwóch kółek po tym samym rejonie wreszcie wyjechaliśmy na prawidłowy kierunek. Mimo wszystko dodatkowe 15 kilometrów nie zrobiło na nas jakiegoś tam wrażenia.

Przejąłem inicjatywę kiedy dojechaliśmy do Opactwa w Neutzelle. Pani ze znajdującego tam muzeum zagulgotała coś w swoim narzeczu z czego wynikało, że nie! nie! Ona nie da pieczątki, w żadnym razie, bo szkoda miejsca... . (?)

W końcu dotarło do mnie, że wysyła mnie do zakonników zamieszkujących obok. No to poszedłem na drugi koniec rozległego placu!

Stuk! Stuk! Kołatka wywołała dwumetrowego - zaskakująco młodego - zakonnika w olśniewająco białym habicie. A tenże w dobie szalejącego koronawirusa bez wahania podał rękę nieznajomemu człowiekowi określającemu się jako pielgrzym z Polski wraz z towarzyszem... .

A potem - ku mojemu najwyższemu zdumieniu - w nienagannej angielszczyźnie poprosił mnie, abyśmy po podbiciu "Paszportów" zaczekali 10 minut na otwarcie kościoła.

No to poczekaliśmy nie wiedząc z jakimi cudami przyjdzie nam się spotkać!

A po otwarciu?! Upewniwszy się, że można bezpłatnie fotografować zrobiłem prawie kompletną :-) dokumentację wyposażenia kościelnego.



Kiedy zziajany zrobieniem iluś zdjęć (to był amok!) kiedy już myślałem, że to koniec okazało się, że to zaledwie czubek góry lodowej.

Odkryły się nowe zakamarki, światło się zmieniło i pojawiły się nowe możliwości w skutek czego... .

I wtedy zobaczyłem GO. Ten anioł poprzez swoją klasyczność, dynamikę i prawie realną obecność stał się dla mnie symbolem tej świątyni.

To był najbogatszy barokowo kościół który w swoim życiu zobaczyłem!

Uroczyście oświadczam: jeżeli warto po coś odwiedzić Niemcy w tych okolicach to choćby tylko po to, by pobyć w Klasztorze Cystersów w Neutzelle.
- TAK, to jest katolickie opactwo.


Potem była znowu ucieczka przed deszczem i krążenie, krążenie i krążenie.


Ostatnim miastem po niemieckiej stronie był Frankfurt nad Odrą. Przywitał nas (między innymi) takim oto budynkiem przypominając, że znajdujemy się na terenie wschodnich czyli tych gorszych Niemiec aka NRD.

Niemniej jednak zamożność miasta była widoczna na każdym kroku.







Pośród różnych monumentów wyróżniał się jednak pomnik zwycięstwa Armii Czerwonej.


Napis na monumencie głosi: NASZA SPRAWA BYŁA SŁUSZNA - WYGRALIŚMY. Groby żołnierzy radzieckich potwierdzają cenę jaką zapłacono za to zwycięstwo.


Dolną część monumentu uzupełnia niemiecki napis wieloznacznie objaśniający: TWOJE DZIEDZICTWO - NASZ OBOWIĄZEK.


Kiedy przejechaliśmy przez most na polską stronę w przydrożnym barze "Lisi ogon" zjedliśmy kolejnego podczas tej pielgrzymki kotleta.

Te wszystkie przydrożne zajazdy oferują czasami dziwne jadło... .
A co kotlet jednak to kotlet! Oby tylko nie miał zbyt dużej panierki, którą oberżyści zwykle powiększają optycznie potrawę. Ten nie miał.


Jako pielgrzym jakubowy z prawdziwą przykrością odnotowałem zaciekle zamazany napis... .

Około 19-tej zajechaliśmy na kwaterę. Leniwa była ta kolacja ze świadomością, że jeszcze 237 km przed nami. Kolano Piotra sprawuje się lada jak i chyba nie jest najgorzej skoro przestał napomykać, że może by pociągiem wrócić... .

A w ogóle myślę, że to było austriackie gadanie z tym pociągiem! Ot, po prostu żeby tylko mnie przetestować na okoliczność jedną i drugą. Nie musi tego robić!

Nawet przed zakończeniem naszej wspólnej pielgrzymki mogę śmiało powiedzieć: JEST ŚWIETNYM WSPÓŁTOWARZYSZEM.

Poprzez swoją anielską cierpliwość, wybaczający stosunek do świata i wrodzoną skłonność do kompromisów podczas takich trudnych podróży.
- Czasami jednak te sto zalet mnie wkurzało ;-)


Brak komentarzy:

Podziel się