czwartek, 6 sierpnia 2020

Północna Droga Jakubowa - Dzień 09_OLSZTYN _ LUBAWA_80 km (2168)

Noc spędziliśmy w sali konferencyjnej. Sterylnie czysto dookoła i bardzo nowocześnie. Rolety opuszczane automatycznie na noc i o świcie.

Pełen dostęp do łazienki i kuchni, a także elektryczności. To jest to wymarzone 3 "P" czyli to o co zabiegamy występując do kogoś z prośbą o nocleg: podłoga, prąd i prysznic. Resztę mamy.

Spanie było więc na sporej sali (każdy z nas chrapał sobie w osobnym a oddalonym kącie) którą opiekuje się młody ksiądz Michał. Bardzo kontaktowy duchowny obdarował nas drobnymi podarunkami. I to było po prostu miłe! Od nas otrzymał przewodnik po kujawsko-pomorskim Camino.

Warto tu na moment zatrzymać się nad zagadnieniem podziękowań. Jak pielgrzym ma się odwdzięczać za udzielaną pomoc czy gościnę?

Niekiedy nie można (nie wypada nawet!) po prostu zapłacić a dług wdzięczności jednak istnieje... . Dobrze jest w tym celu albo złożyć skromną chociaż ale jednak ważną ofiarę w samym kościele. Można też mieć ze sobą (choćby) jakieś drobne a stosowne podarunki.

Dzięki zapobiegliwości Piotra (czy ja go zbytnio nie wychwalam?!) my mieliśmy nieco drobiazgów promocyjnych z naszych lokalnych Urzędów Miasta. Najważniejsze jednak były przewodniki po toruńskim kościele św. Jakuba w Toruniu za wyposażenie w które ks. kanonikowi Kiedrowiczowi, proboszczowi parafii składa się tu i teraz (także) podziękowanie.

One znakomicie zdały egzamin! Z jednej strony sprzyjają popularyzacji przeprowadzanej właśnie renowacji kościoła św. Jakuba w Toruniu a z drugiej stanowią może niewielki, ale jednak dowód wdzięczności za okazane dobro. Zabieranie ze sobą takich drobiazgów dziękczynnych ma sens nawet wtedy (a może i dlatego) gdy liczy się każdy zabierany gram... .


Podczas rozmów (z kim?!) przewinęło się nazwisko Marika Traat - znanej pątniczki z Estonii (napisała książkę), która też tu się zatrzymała pielgrzymując do Santiago de Compostela.

Po wpisaniu się do księgi pamiątkowej wyruszyliśmy na ciężką chwilami trasę.

Drogi nr 16 i 15 okazały się mało łaskawe dla nas -  chwilami przeładowane tirami. Roboty drogowe ułatwiły nam nieco zadanie, bo samochody przyjeżdżały stadami co dawało nam szanse aby w miarę bezpiecznie przekradać się po remontowanych odcinkach.

A w Gietrzwałdzie mieliśmy odpoczynek w Sanktuarium Matki Boskiej Gietrzwałdzkiej. Nie korzystaliśmy z usług istniejącego "Domu Pielgrzyma" ale wspominam o nim aby gdyby ktoś kiedyś, w razie potrzeby... .

W pamięci zostaje nam spotkanie z panią Dorotą, którą i teraz serdecznie pozdrawiam!

Odwiedzenie źródełka proszę potraktować jako punkt obowiązkowy pobytu w Gietrzwałdzie.

W tym samym Gietrzwałdzie ponadto Piotr (po raz kolejny podczas wspólnego pielgrzymowania) zjadł ogromną porcję lodów głośno wyrzekając, że paskudne.

Uprzejmie donoszę, że on zawsze i wszędzie zjada lody. Jako wybitny ich znawca (expert level) pochłania je przy każdej okazji i w dużych ilościach.





Później trafiliśmy do Ostródy gdzie w pewnym banku (hiszpańską nazwę litościwie pominę) ostentacyjnie nie otrzymałem pieczątki. Pośrednio dowiedziałem się tam, że ONI są od poważniejszych spraw niż pielgrzymowanie... .

W Ostródzie też odwiedziliśmy port nadjeziorny, gdzie Piotr spotkał się ze swoim zamożnym znajomym - posiadaczem jachtu kabinowego.

Oni gawędzili omawiając szczegóły jednostki, ale ja nie odważyłem się wejść na pokład.

Buty espedeki mają żelazne podkówki, a mi czegoś się nie chciało ich ściągnąć... . Ani podkówek ani butów!

Mimo przeszkód drogowych do Lubawy dotarliśmy szczęśliwie!

Dalszą opiekę nad nami przyjął kleryk, ksiądz Jacek, z Torunia zresztą tak samo jak i ksiądz proboszcz.

Na początek zawiózł na swoim samochodem do Sanktuarium Matki Boskiej Lipskiej.

Miejscowość nazywa się Lipki i znajduje się na obrzeżach Lubawy od jej centrum oddalona tylko o 2 km. Zajechaliśmy a tam w otoczeniu Sanktuarium znajdowały się lipy, lipy i lipy! Kwitnące.

Samo Sanktuarium powstałe w XIV wieku konsekwentnie od 25 lat (sic!) jest wzbogacane staraniem i pomysłowością ks. kan. Mieczysława Rozmarynowicza.

Następnie ksiądz Jacek własnym autem zawiózł nas do niegdysiejszej siedziby rodowej siostry Mortęskiej w Mortęgach.






A tam - nie tylko ku mojemu zaskoczeniu - tak pałacyk jak i rozległe zabudowania gospodarczo - mieszkalne odrestaurowano starannie a nawet z widocznym przepychem.




Teraz ten majątek (obecnie należący do potentata meblarskiego) który do niedawna jeszcze był zapuszczony - spróchniały - zdewastowany błyszczy nowością rozmachem i bogactwem wyposażenia.



Pamięć o ksieni Mortęskiej widoczna tu jest na każdym kroku!



I dzisiaj to jest prawdziwie arystokratyczna siedziba w której jest wszystko: od stajni na kilkadziesiąt koni do ptaszarni, od mini zoo do 4-gwiazdkowego hotelu, od restauracji do czegoś tam czegoś i całego szeregu budynków pomocniczych z powozownią włącznie... .
- Oj - choćby już w innej roli - warto tu jeszcze raz przyjechać!







Potem jeszcze była wspólna kolacja na którą zostaliśmy zaproszeni przez Księdza Proboszcza, zakończona przypomnieniem abyśmy na śniadanie się nie spóźnili... .

Napełnieni dobrym jedzeniem i barwnymi wrażeniami (a zarazem wdzięczni!) całkiem już padnięci poczłapaliśmy na spoczynek.


Brak komentarzy:

Podziel się