Strony

sobota, 13 czerwca 2020

ODKRYWANIE KUJAW: Pieranie (też) 2/2 (2158)

Niesyty kujawskich wrażeń udałem się do Inowrocławia czyli zachodniej stolicy etnograficznych  Kujaw.
- Wschodnią stolicą kujawską jest Włocławek.

Leszek Biały jak zwykle przechadzał się pomnikowo po rynku Gniewkowa.

Bajka z pięknym dojazdem ścieżynkami rowerowymi oraz krzywymi chodnikami urwała się nagle przed Latkowem.

Jak wiedzą to militaryści (Macieju K. pozdrawiam serdecznie Cię :-), szpiedzy oraz miłośnicy Kujaw tuż przed Inowrocławiem znajduje się na zupełnym widoku śmigłowcowa jednostka wojskowa.

Z uwagi na mój pokojowy charakter i ogólnie pacyfistyczne podejście do życia normalnie to pominąłbym ten obiekt.

Teraz jednak nie odpuściłem z uwagi na oburzający brak ścieżki rowerowej wzdłuż lotniska  czy choćby jakiegoś chodnika w tejże roli.

Coraz to więc się prowokacyjnie zatrzymywałem i ostentacyjnie robiłem zbiegowisko (tamując ruch drogowy) oraz zdjęcia.

Liczyłem na dziarski pluton żołnierzy, którzy pobierze mnie z tej niebezpiecznej drogi przylegającej do lotniska. Wobec realnego zagrożenia tirami ocierającymi się o mnie w pełnym pędzie świadomość straty dwóch godzin na wytłumaczenie im po co mi te zdjęcia i tak dalej miała dla mnie znaczenie drugorzędne!

Oj, zawiodłem się na armii: zupełnie mnie zlekceważyli i sam musiałem się do Inowrocławia dokręcić... .

A tam już cudowny kościółek romański przywitał mnie swym niekwestionowanym wdziękiem.

I diabły na nim przywitały mnie też!

Jeszcze tylko spojrzenie na przeciwległy kościół i nuże szukać informacji turystycznej.

Zachciało mi się więcej dowiedzieć o mieście i regionie z pierwszej ręki oraz z pierwszych ust.

Miejscowa ludność na pytanie: A gdzie tu jest IT? Niezmiennie odpowiadała, że za żyrafą!  Dziwne, bo w tym pomniku skłonny byłem widzieć raczej pawia... .

Biuro informacyjne odnalazłem wstydliwie schowane gdzieś tam na zapleczu obiektu uzdrowiskowego znajdując na nim taki oto napis.

W ten sposób przekonałem się po raz kolejny, że koronawirus jednak na coś się przydaje! Jest znakomitym alibi dla zaniechań, pozornych oszczędności i zwykłych niedopatrzeń też.

Pan Kasprowicz odgrywający w Inowrocławiu rolę naszego Kopernika razem ze mą i smutkiem przyjął, to co głosił napis.

Kujawskie pola ostudziły mą rozgorączkowaną głowę zadziwiając oferowanymi odcieniami zieleni.

Pani z firmowego sklepu pewnych zakładów mięsnych zachwyciła mnie swoim wystrojem haftowanym  po kujawsku.

A potem już były maki, pola i maki, maki, maki... .

Nawet nie wiem kiedy, a zupełnie przypadkowo :-) znalazłem się w Pieraniu.

Tym razem miałem więcej śmiałości i zastukałem (jak się okazało bezskutecznie) do plebanii.

Gdybym był doczytał się poniżej informacji poprzednim razem  to nie musiałbym teraz z uszanowaniem (ale jednak ) całować klamki.
- Nic to będzie okazja do ponownego odwiedzenia kościółka!


W pogodnym nastroju, przez zamaczone pejzaże dotarłem do Służewa. A tam miłe zaskoczenie! Trasa przez poligon obiecująca krótszy dojazd do Torunia była łaskawie przez wojsko otwarta.

I wszystko byłoby pięknie gdyby nie leśniczy, gdyż to ON niewątpliwie był jedynym winowajcą tego co się następnie zdarzyło.

Otóż zamiast jak armia przykazuje jechać prosto przez DW 250 na widok urokliwej rzeczki Tążyny zachciało mi się tuż przy niej skręcić w prawo w miłą asfaltowa drogę wewnętrzną cobym inaczej i nienudno do Otłoczyna - Torunia ładnie dojechał.

Droga ta okazała się tylko tak utwardzoną do połowy. A potem już były tylko piachy, żwiry i żużle!

I stało się tak, że wpadłem w zaspę czarną jak noc! Rower mnie nakrył równo z chmurą pyłu który był tak drobny jakby sam leśniczy drogę sadzą utwardzał... .

O tym jak się czyściłem w środku lasu wnuczkom będę baśnie opowiadał! A zadanie było nieproste: dość powiedzieć, że w chwilę gdy po zdarzeniu spojrzałem w lusterko ujrzałem czarną postać jak z bajki o Borucie! 

Jednak mimo wszystko i tym razem dałem radę! Zachodzi pytanie czy i tak będzie następną razą?! A czeka mnie wyzwanie tak wielkie, że aż nie śmiem o nim z wyprzedzeniem informować.
- Trzymajcie za mnie kciuki i... do zobaczenia za miesiąc!


środa, 10 czerwca 2020

ODKRYWANIE KUJAW: Pieranie 1/2 (2157)

Powziąwszy informację, że w kujawskiej miejscowości PIERANIE znajduje się największa nie tylko w Polsce ale i w Europie drewniana świątynia wybrano się do niej. Wiedziony naukową dociekliwością (Czy prawdą jest jakoby...?) zachciało mi się sprawdzić własnym organizmem prawdziwość powyższego (a zasłyszanego w internetach) stwierdzenia.

Najpierw jednak niech będzie wszystko po kolei, a nie jak w moich ostatnich notkach publikowanych bez ścisłego trzymania się chronologii wydarzeń. Tego dnia pojechano więc bajeczną trasą: Toruń - Mała / Wielka Nieszawka - lasem - lasem - lasem aż... wreszcie do Gniewkowa.

W środku wspomnianego lasu spotkałem dwóch panów na e-bikach, którzy wybili mi z głowy dumę z tytułu moich tzw. sukcesów w długich przejazdach. Przynajmniej jeden z nich dosyć wiarygodnie deklarował przejechanie (prawie) dwukrotności moich dystansów, krócej jeżdżąc, ale za to częściej i bez zimowej przerwy... . Nie było jednak możliwości z nimi porozmawiać, bo muszki meszki atakowały nas tak gęstą chmarą, że czym prędzej oddaliliśmy się w swoje kierunki... .

Dalej już - unikając tranzytowych dróg - opłotkami skierowano się do miejsca docelowego przejeżdżając przez Gąski. Byłem nawet w Szpitalu!



4 km przed celem dopadły nas (rower i mnie) ciężkie piachy. Pojazd mi wierzgał i próbował gwałtownie kłaść się na zapylonej drodze, ale nic to: dalim radę i... dojechano!

Kościół okazał się faktycznie spory, ale - jak potem przekonały mnie internety - wcale takim największym ani w Europie, ani nawet w Polsce nie jest. Taka świątynia w Świdnicy ponoć zaszczytne miano największej w Polsce dzierży niezachwianie. Chociaż niektórzy przebąkują, że kościół w Haczowie to już całkiem najogromniejszy jest.

Myślę, że jakiemuś literatowi czy innemu fantaście zachciało się przydać pięknie a świeżo odnowionej świątyni nieco więcej(nienależnego)blasku... . Ogarnięty nieśmiałością jednak nie zakołatałem do pobliskiej plebanii aby zasięgnąć języka w sprawie tej największości... . Nie dostawszy się do ponoć przepięknie odnowionego wnętrza(freski!)pogalopowano w kierunku domu.


I były znowu piaski i szutry, piachy i żużle, aż wreszcie (już po równej drodze) trafiono do urokliwego Pałacyku w Woli Stanomińskiej. Otoczony parkiem i rechotem żab z miejscowego stawu, pachnący akacjami, promieniował życzliwością właścicielki prowadzącej tam agroturystykę. Stylowe wyposażenie wnętrz, niskie ceny jak i magia miejsca wprost zapraszają tam do pobytu... .
- O klasie miejscówki świadczy fakt, ze plenery malarskie też tam się odbywają.





Przejeżdżając przez Stanomin doświadczono urody Kujaw na różne sposoby. Nie zatrzymując się na dłużej kątem oka zauważono pięknie zachowaną i równie starannie wyeksponowaną starą sikawkę.
-Jest być z czego dumnym stanonimskim strażakom!


A do tego wszechobecne maki czerwieniące się zawsze i wszędzie gdziekolwiek przejeżdżano po całym lewobrzeżu Wisły.

Te maki jestem skłonny uznać za symbol Kujaw w ogóle.

Do Służewa dotarliśmy nieco zmarnowani, ale w pogodnych nastrojach. Po zjedzonym obiadku - składającym się z podgrzanej zupy - w służewskim parku z widokiem na jezioro - morale znacznie się podniosło.

Co prawda - należąca do armii - elektroniczna tablica uprzejmie poinformowała, że przejazd przez poligon jest niemożliwy, ale ... nikt przecież nie zaorał innych dróg do Torunia!




poniedziałek, 8 czerwca 2020

Cztery w jednym (2156)


PO PIERWSZE: drugi raz przejeżdżając przez Borówno moją uwagę zwróciła (teraz już na dobre) przydrożna figura.

Cytując za internetem:
Rzeźba Bolesnej Matki z ciałem Chrystusa na kolanach, jest odlana z betonu, pokryta warstwą wyrównującą i obrobiona dłutem. Wykonano ją w Pelplinie w 1923 roku, przywieziono i ustawiono przy wjeździe do gospodarstwa pana Franciszka Geppusa.

Poświęcona pieta była miejscem modlitw okolicznej społeczności aż do czasu rozpoczęcia wojny. Wtedy to okupanci żądali, pod groźbą wywózki do Niemiec, natychmiastowego jej usunięcia. W celu ocalenia rzeźby mieszkańcy wsi zakopali ją w ziemi.

Dzięki uporowi pana Stanisława Kulwickiego (wnuka pana Gepussa) po 64 latach rzeźba ujrzała światło dzienne, została odnaleziona i odkopana. Po niewielkich zabiegach renowacyjnych pietę ustawiono w pierwotnym miejscu i po tak długim czasie można ją podziwiać jak za dawnych lat.

PO DRUGIE: Do lotniska w Watorowie dojechano bez większych sensacji. Zastano je tak jak się spodziewano: trawiasta nawierzchnia, 20 ludzi obsługi i kilkanaście samolotów do szkolenia przyszłych pilotów. Do tego hangary i kameralny hotelowiec. Niezłe wyposażenie uzupełniają nowoczesne trenażery, o których informuję za firmową witryną lotniska.

Wejście oficjalne wyglądało bardzo oficjalnie! Niemniej jednak korzystając z zasady "nie wolno, ale można" oświadczam: kto chce i ma ochotę może sobie airfield obejrzeć nieoficjalnym wjazdem poruszając się aż do tablicy zabraniającej.

Z lewej strony zespołu obiektów lotniskowych jest gruntowa droga na którą każdy może wjechać :-)

Zrobiwszy to doświadczyłem właśnie lądowania awionetki co było podsumowaniem tej części wycieczki.

PO TRZECIE: Buszując po okolicy licho byłoby nie odwiedzić pobliskiego Starogrodu.

Krótka rozmowa ze sympatycznymi lokalsami (...że też się panu chce na tym rowerze z Torunia!) upewniła mnie w tym czego się domyślałem.

Wspomniany w poprzedniej notce pan Niemiec przybył, pobył i wybył. Nawiązał kontakty i teraz sprowadza sobie do swego faterlandu rybę z okolic Chełmna nie obciążając się tutaj (zapewne kłopotliwym) pobytem. Temat jako historyczny i nieaktualny (nie mam czego fotografować!) z żalem uważam za zamknięty.

PO CZWARTE: Zachwyciły mnie skarpy unisławskie!

Niebotycznie wysokie (nawet do 60 m przewyższenia!) co odczułem na własnej skórze wspinając się drogą z Bruków Unisławskich do kościoła w samym Unisławiu.

Sympatyczna pani, która poleciła mi dojazd tamtędy pewnie nigdy nie pchała takiego smoka jak mój pod tak niebosiężną górę!

Ta przejażdżka rowerowa była na tyle relaksująca, że wracając wydłużyłem ją nieco jadąc przez okolice Piwnic.

W związku z powyższym uprzejmie donoszę, że ciągle jeszcze się budująca ścieżka rowerowa Łysomice - Różankowo nadal jest w budowie. Tak, na niektórych odcinkach można nawet nią przejechać, ale (stan na 25 maja) to już byłoby na siłę a my nie bardzo lubimy się męczyć.

PS. Coś LOCUS mi szwankuje i nie mam jego infografiki z tej trasy. Z konieczności więc zamieszczam wyrys z Googla podając, że szacunkowo to mogło być przejechane jakieś solidne 80 lub nawet małe 100 km :-)