Podczas pobytu u wód (siarczkowych, jodkowo-bromkowych) podjęto owe słynne już teraz na cały świat :-) postanowienie o bliższym przyglądaniu się małym ojczyznom.
Z braku odpowiednich okoliczności jeszcze nie były to podróże rowerowe, niemniej jednak z ukierunkowaniem na małe a piękne.
Tak nastawieni - na przedwieczerzu - zajechano do Zalipia. Żeby nie wsiadać od razu na największego konia zaczęto przyglądać się wioseczce od codziennej, przydrożnej a tak bardzo kolorowej strony.
Jak widać od samego początku dzisiejszej relacji nie ograniczano się do odświętnej codzienności pokazując miejsce "jakie ono jest naprawdę".
To podejście spowodowane jest także i tym, że mój zagraniczny kolega uskarżał się na nazbyt piękny mój świat jakim go pokazuję. ...bo ta twoja Polska jest taka ładna, że aż nierzeczywista! Boję się do was przyjechać, aby się nie rozczarować napotkaną Cepeliadą i patiomkinowszczyzną... .
Wśród napotkanych dziwów z przyjemnością odnotowano obecność swojskich opon-artów, o istnieniu których - dokumentując to nadsyłanymi zdjęciami z innych miejsc - można nas informować.
I rozjeżdżano się po wioseczce dokumentując lokalny zapał malarski uzewnętrzniony na wszystkim co się dało.
Rozpadający się (a niezamieszkały chyba dom) przypomniał nam uzyskaną za chwilę informacją, że tradycja malowania obejść ma w Zalipiu już 100 lat!