piątek, 11 października 2019

HISZPANIA: Dotarcie i ogarnięcie się 1/8 (2102)

KTO; Grupa rodzinno - towarzyska

CO: "Skarby pólnocnego wybrzeża" - wycieczka objazdowa zorganizowana przez Biuro Podróży RAINBOW

GDZIE: Hiszpania, Costa Brava, Lloret de Mar, baza w hotelu
"Blue Sea Montevista Havai Hotel"

KIEDY: 14 - 21 września 2019r.

KTÓRĘDY: Przejazd z Torunia do Poznania (lotnisko "Ławica"). Przelot wynajętym czarterem przez firmę "Rainbow" do Girony. Tam podstawionym przez wspomniane biuro podróży (wygodnym) autokarem rozwieziono nas do hoteli.

JAK: Już samo oczekiwanie na odjazd z toruńskiego Dworca Autobusowego dostarczyło nam emocji na dwa sposoby.

Po pierwsze przypomniała się stara maksyma, że komórka potrafi zrobić przyzwoite jakościowo zdjęcie jeśli tylko jej światła starczy. Widok hali dworcowej potwierdza, że jak jest mało światła to i z próżnego Salomon nie naleje. Wszystkie pozostałe zdjęcia z dzisiejszego wpisu też zrobiono komórką i tutaj jak widać Salomon nalał do pełna!

Po drugie korzystając z królewskiego miejsca na zapas przed prawie trzygodzinną podróżą do Poznania zajrzano do a tu... .
- Wesołe jest życie podróżników, gdy aparat ma się pod ręką!

Na poznańskim lotnisku żeliwne statuły wakacyjnie pomachały nam kapeluszami a samolot (dotąd nam nieznanej) linii lotniczej ENTER zabrał nas na swój pokład.

Wrażeń z przelotu nie opiszę! Dość powiedzieć, że następnym lotem to na trzeźwo nie polecę. Nie to, żeby były jakieś nadzwyczajne turbulencje czy pilot wraz z pogodą jakieś by ekstraordynaryjne brewerie z samolotem wyprawiał.

Nic z tych (ani z tamtych) rzeczy. Po prostu nie lubię latać i już! Nic się nie zmieniło, nadal gór nie cierpię (doceniając ich fotogeniczną urodę) jednakże ciągle i nadal uważam, że moje miejsce jest na ziemi: na rowerze, w kajaku i ostatecznie w samochodzie... . Lejkers jestem wszak.

Zobaczenie mojej pierwszej palmy na ziemi hiszpańskiej (jak to prowincjusza) wprawiło w euforię! Oj, nie na darmo ona roślina symbolem piękna jest!

Spacer po plaży (jakiegoś brutalnie gruboziarnistego żwiru tam nasypali!) uświadomił nam w jakim jesteśmy miejscu. COSTA BRAVA - czyli dzikie wybrzeże, obecnie zasiedlone przez tysiące turystów. Zdarza się tam najazd tychże co roku przez pół roku.

Poza sezonem (gdy dzieci idą do szkół a studenci do piór) hotele zamyka się na kłódki, okna w nich zalepia dyktami a wejścia doń obwiązuje się łańcuchami. Deszcze poza sezonem leją intensywnie i systematycznie. Nic więc dziwnego, że w hiszpańskiej porze monsunowej na Costa Brava złamanego turysty tam wcale nie ma.

A tubylcy? Idą na zafundowaną im przez królestwo Hiszpanii kuroniówkę otrzymując 80% dotąd otrzymywanej płacy i głośno sobie ten fakt chwaląc.

Seniority mogą więc wychowywać intensywnie (swoje dotąd zaniedbane przez 12-godzinny dzień pracy) osobiste dzieci.

A seniores? No cóż, pewnie po licznych knajpkach przesiadują, grając w bilard i popijają pyszną kawę.

Tak więc pierwszy dzień pobytu w katalońskim Lloret de Mar (czyt. Joret de Mar) był na zagospodarowanie się i czas wolny bez żadnego urzędowego oprowadzania.

Niepokojąca sława tego miejsca jako wyjątkowo rozrywkowego potwierdziła się. Zasypianie z zatyczkami w uszach to jest coś do czego jednak się można przyzwyczaić. Zresztą sami dość szybko przestawiliśmy się na bardziej wieczorny tryb życia.

Na moją propozycję abyśmy udali się nad Morze Śródziemne przystano ochoczo. Całe 500 metrów od nas się ono morze znalazło.

A tam palmy na nadbrzeżu i wczasowicze a wieloryby na plaży. Wówczas to odkryto, że tam są najprawdziwsze dzikie skały, co swą nieokiełznaną dzikością usprawiedliwiają marketingową nazwę okolicy: COSTA BRAVA.

Niektórzy biedni turyści z Polski poszli się kąpać w morzu a pozostali z nich ceremonialnie (co raz to otwierając oczęta ze zdziwienia) oglądali pyszne rezydencje kupione / wynajęte głównie przez Rosjan (60%), Anglików czy innych Niemców... .
- Podobno zamożni Hiszpanie też tu sezonowo pomieszkują.







Zameczek widziany z oddali jest fejkowy, bo jak po bliższym przyjrzeniu się okazało pewien zasobny (teraz już niewątpliwie) Señor (chyba angielskich przekonań) zbudował sobie ten obiekt przejmując się bardzo hasłem: Mój dom jest moją twierdzą... .
- Zbudował se i ma!

Chwała mu wielka, bo po pierwsze zrobił to starannie i każden zagraniczny wczasowicz daje się nabierać na to, że to oryginał.

Po drugie w trudzie wielkim swoich ojro wykuł, przystosował i udostępnił całkiem sporej długości trasę spacerową u podnóża onego domku.

To właśnie dzięki Niemu i mniej zamożni w luksusy możność mają spoglądania z wysoka na piękność dzikiej śródziemnomorskiej przyrody.
- Dziękujemy ci bogaczu!


Wieczór ten zakończono wesoło ciesząc się z dobra jakie niesie ze sobą pyszna cava.


Brak komentarzy:

Podziel się