Będąc młodym człowiekiem pracowałem w pewnym biurze. Firma nasza - monopolista na rynku napraw samochodów - od zawsze świadczyła usługi według sztywnych cenników. Przez długie czasy obliczanie należności za naprawę - także i przez mnie - było więc proste i nieskomplikowane.
- Wystarczyło dodawać.
Sytuacja się jednak zmieniła gdy System zaczął upadać i pojawiła się inflacja a potem hiperinflacja. I tutaj nastąpiła bieda dla pospolitego ludu biurowego! Naraz zaczęto wymagać abyśmy przeliczali ceny powiększone początkowo o 15%, 30% a potem o 45%. Dramat narastał i narastał i przy 60% o które należało powiększać należność miarka się przebrała:
- Teraz należało jeszcze mnożyć!
A musisz wiedzieć Drogi Przyjacielu, że opisywany ciąg wypadków dział się w erze przedkalkulatorowej. O komputerach wtedy nikt jeszcze nie słyszał! To znaczy, kalkulatory jako zjawisko były, ale tylko w bankach i innych bogatych firmach. U nas na czterech chłopa z pierwszej zmiany w Dziale Obsługi Klienta tylko dwóch miało do dyspozycji takie oto - dosyć zużyte i wiecznie psujące się - maszynki mechaniczne.
Ponieważ w rachunkach zawsze byłem słaby - aby sobie ułatwić życie - wpadłem na iście szatański w swej prostocie pomysł. Nowatorski taki raczej i bardzo wygodny w stosowaniu. Otóż wymyśliłem papierowy kalkulator mechaniczny. Kiedy po raz pierwszy użyłem go całe biuro się zleciało i nuże szydzić z innowatora!
Urażony w swej dumie wynalazcy zaproponowałem zawody. Sędziowie przydzielili nam po 10 równoważnych zleceń do wyceny i zaczęło się! Nie będę pysznił się tym kto wygrał, bo wiadomo kto zwyciężył! ...no i posypały się zlecenia.
Teraz już wszyscy w biurze zapragnęli korzystać z mojego wynalazku. Ci z pierwszej i drugiej zmiany, ci rozliczający zlecenia gwarancyjne, powypadkowe, kalkulacje wstępne i co tam jeszcze było do obliczania chcieli / chciały i (dzięki mej wytwórczej wspaniałomyślności) i korzystali / korzystały z tego wspaniałego - ułatwiającego życie - wynalazku.
Co jakiś czas tylko zdziwiony klient pytał co to jest za papierowy instrument, którym obliczam mu należność. Wynalazek mój święcił by jeszcze długo swoje tryumfy gdyby nie poniosła mnie fantazja i co tu dużo mówiąc chciwość finansowa.
W związku z zapytaniami przyjaciół zajmujących się obliczeniami z innych stacji naprawy aut coby i im dostarczyć ten papierowy kalkulator, postanowiłem nadać memu wynalazkowi charakter oficjalny i opatentować go firmowo.
Co raz to przecież słyszałem, że jest jakaś kasa na zakładowe usprawnienia i co sprytniejsi z niej niewąsko korzystają. Trzeba było tylko przedstawić wniosek i prototyp, a dalej już miało być pięknie i finansowo na bogato.
- ...ale nie było!
Pamiętam okrągłe oczy kierownika gdy poszedłem do niego z gotowym wnioskiem i nieco sfatygowanym egzemplarzem mego papierowego kalkulatora. W dokumencie stało ładnie napisane, że ubiegam się o premię z tytułu wprowadzenia do praktyki biurowej urządzenia o dumnej nazwie: PRZELICZNIK TARCZOWY, uzupełniony o skromny wyraz PROSTY.
Komuś tam na górze w Dyrekcji chyba się jednak wstyd zrobiło z powodu mego wynalazku. Z wymarzonej premii (i sławy ogólnozakładowego innowatora) nic nie wyszło, bo naraz w biurze pojawiły się kalkulatory... .
I to one sprawiły, że nasze dotąd pełne pomyłek obliczenia naraz stały się prawidłowe a sam proces liczenia okazywał się banalnie prosty. Niemniej jednak do dzisiaj mam do komuny i o to żal.
- O zaprzepaszczoną sławę i niewątpliwie utracone pożytki finansowe.
Rozeźlony tym faktem, być może dlatego (?) przystąpiłem wtedy do pewnego społecznego ruchu, który pogonił kota komunie. ...ale o tym to opowiem już przy innej okazji.
- Wystarczyło dodawać.
Sytuacja się jednak zmieniła gdy System zaczął upadać i pojawiła się inflacja a potem hiperinflacja. I tutaj nastąpiła bieda dla pospolitego ludu biurowego! Naraz zaczęto wymagać abyśmy przeliczali ceny powiększone początkowo o 15%, 30% a potem o 45%. Dramat narastał i narastał i przy 60% o które należało powiększać należność miarka się przebrała:
- Teraz należało jeszcze mnożyć!
A musisz wiedzieć Drogi Przyjacielu, że opisywany ciąg wypadków dział się w erze przedkalkulatorowej. O komputerach wtedy nikt jeszcze nie słyszał! To znaczy, kalkulatory jako zjawisko były, ale tylko w bankach i innych bogatych firmach. U nas na czterech chłopa z pierwszej zmiany w Dziale Obsługi Klienta tylko dwóch miało do dyspozycji takie oto - dosyć zużyte i wiecznie psujące się - maszynki mechaniczne.
Ponieważ w rachunkach zawsze byłem słaby - aby sobie ułatwić życie - wpadłem na iście szatański w swej prostocie pomysł. Nowatorski taki raczej i bardzo wygodny w stosowaniu. Otóż wymyśliłem papierowy kalkulator mechaniczny. Kiedy po raz pierwszy użyłem go całe biuro się zleciało i nuże szydzić z innowatora!
Urażony w swej dumie wynalazcy zaproponowałem zawody. Sędziowie przydzielili nam po 10 równoważnych zleceń do wyceny i zaczęło się! Nie będę pysznił się tym kto wygrał, bo wiadomo kto zwyciężył! ...no i posypały się zlecenia.
Teraz już wszyscy w biurze zapragnęli korzystać z mojego wynalazku. Ci z pierwszej i drugiej zmiany, ci rozliczający zlecenia gwarancyjne, powypadkowe, kalkulacje wstępne i co tam jeszcze było do obliczania chcieli / chciały i (dzięki mej wytwórczej wspaniałomyślności) i korzystali / korzystały z tego wspaniałego - ułatwiającego życie - wynalazku.
Co jakiś czas tylko zdziwiony klient pytał co to jest za papierowy instrument, którym obliczam mu należność. Wynalazek mój święcił by jeszcze długo swoje tryumfy gdyby nie poniosła mnie fantazja i co tu dużo mówiąc chciwość finansowa.
W związku z zapytaniami przyjaciół zajmujących się obliczeniami z innych stacji naprawy aut coby i im dostarczyć ten papierowy kalkulator, postanowiłem nadać memu wynalazkowi charakter oficjalny i opatentować go firmowo.
Co raz to przecież słyszałem, że jest jakaś kasa na zakładowe usprawnienia i co sprytniejsi z niej niewąsko korzystają. Trzeba było tylko przedstawić wniosek i prototyp, a dalej już miało być pięknie i finansowo na bogato.
- ...ale nie było!
Pamiętam okrągłe oczy kierownika gdy poszedłem do niego z gotowym wnioskiem i nieco sfatygowanym egzemplarzem mego papierowego kalkulatora. W dokumencie stało ładnie napisane, że ubiegam się o premię z tytułu wprowadzenia do praktyki biurowej urządzenia o dumnej nazwie: PRZELICZNIK TARCZOWY, uzupełniony o skromny wyraz PROSTY.
Komuś tam na górze w Dyrekcji chyba się jednak wstyd zrobiło z powodu mego wynalazku. Z wymarzonej premii (i sławy ogólnozakładowego innowatora) nic nie wyszło, bo naraz w biurze pojawiły się kalkulatory... .
I to one sprawiły, że nasze dotąd pełne pomyłek obliczenia naraz stały się prawidłowe a sam proces liczenia okazywał się banalnie prosty. Niemniej jednak do dzisiaj mam do komuny i o to żal.
- O zaprzepaszczoną sławę i niewątpliwie utracone pożytki finansowe.
Rozeźlony tym faktem, być może dlatego (?) przystąpiłem wtedy do pewnego społecznego ruchu, który pogonił kota komunie. ...ale o tym to opowiem już przy innej okazji.