poniedziałek, 5 czerwca 2017

Ostatni Mennonita (1819)

Do niedawna chatę w Chrystkowie znali wszyscy, oprócz mnie. Z kim bym nie porozmawiał to każdy mówił:
- Owszem - owszem znam to niezwykłe miejsce! Byłem tam na pokazie ręcznego dojenia krów. 
- Oczywiście, że byłem - potwierdzali - i również na te słynne podcienie me oczy patrzały
- A wiesz ty nieoświecony człeku, że mieszka tam Ostatni Mennonita?!

Dobity tą ostatnią wiadomością (nie było zmiłowania dla małowiedzącego!) nie miałem wyboru i decyzja była prosta: trzeba tam pojechać! 

Zajeżdżamy przed chatę z fasonem na podwórek zachodzimy. Gdzieś tam w oddalonym obejściu po lewej stronie mignął nam Starszy Pan. Dyskretne skinienie głowy i nuże szukać po chacie mennonickiej gospodarza.

Czasu niemożliwie mało - dzień już się chylił ku upadkowi - więc jednocześnie z szukaniem gospodarza zaczęliśmy zwiedzanie samopas. Niedługo to trwało, bo dość szybko pojawił się wcześniej wspomniany Starszy Pan, ten sam którego okrzyknięto (jak się potem okazało dla skrótu myślowego) Ostatnim Mennonitą.

Pan Czesław Kwiatkowski okazał się człowiekiem wyrozumiałym dla intruzów a do tego czarującym i doskonałym gawędziarzem. I opowiedział nam wszystko co i gdzie oraz jak a także dlaczego tak było.

A było tak. Mennonici ścigani za innowierstwo do Polski trafili z dwóch powodów.

Nasz kraj był w owym XVI w. mocno tolerancyjny religijnie to raz. A po dwa to potrzebni byli spece od regulowania stosunków wodnych w okolicach kapryśnej Wisły.

Tak więc społeczności mennonickie - mając sporą autonomię - mocno przyczyniły się do podniesienia kultury rolnej poprzez umiejętne zarządzanie wodami.

Co trzeba nawadniano a co trzeba osuszano. Wspaniałym wyróżnikiem ich aktywności była obrona przed powodziami czego dowodem jest obecna chata.

I te chaty podcieniowe walnie im w ochronie swego dobytku pomagały. Piętro na nich przystosowane było do przechowania bydła w czasie zalewu wodami wiślanymi.

Pochylnia była w chatach podcieniowych chytrze zaprojektowana tak by kopytne, ogoniaste a rogate mogło tam swobodnie wejść i wyjść. I zboże też tam w suchości przechowywano.

Wszystko to nam opowiadał i pokazywał Ostatni Mennonita, który tak naprawdę ani ostatnim ani Mennonitą nigdy nie był.

Do przedwojnia i w czasie wojny mieszkał tam niemiecki gospodarz (patrz napis na belce), którego syn służył w SS.

Gdy Rosjanie serią z karabinów (są widoczne tego ślady na chacie!) dali znać o swoim przyjściu ten gospodarz wraz z żoną na belce strychowej życie swe z własnej woli zakończyli... .
- Wiedzieli co ich czeka.

A po wojnie dwie rodziny repatrianckie tam osiedlono. I potomkiem jednej z nich jest właśnie pan Czesław Kwiatkowski. On w tej chacie się urodził, on tam młodość swoją spędził i właśnie On jest żywą pamięcią tego miejsca.

Mimo zakusów toruńskiego Muzeum Etnograficznego,- które skansen mennonicki w Wielkiej Nieszawce pięknie odtwarza - podcieniowa chata pomennonicka w Chrystkowie nadal należy do lokalnej (a nawet regionalnej!) społeczności.
- I wygląda na to, że jest nie do ruszenia :-)

Pełni przecież dla tej społeczności prawdziwie żywą, rolę. A jaką? Głównie imprezy o charakterze folklorystycznym, przybliżające miejskim dzieciom sprawy wsi.

Dla dorosłych jest tu wyśmienite miejsce na grilla! A kto będzie chciał wiedzieć więcej, szczegółowiej i aktualniej to niech zapyta o to wujka Googla.

Niestety nawet on Google Wszechwiedzący nie odpowie na pytanie co nieetycznie w chrystkowskiej chacie robią te kamienie.

Znam odpowiedź, ale nie powiem.



Brak komentarzy:

Podziel się