wtorek, 27 stycznia 2015

Coza G_rzyby!? 2/2 (1492)

  • No... — Maruśka zmieszała się a mi się wydało, że ona na poważnie się przestraszyła.
  • Wczoraj on w Internecie pisał, zdjęcia zamieszczał, a potem do mamy dzwonił... .
  • Z niewoli? — nie poddawał się prowadzący.
  • Zdaje się, że z milicji... .
  • A co ma milicja do tego? A gdzie pozostali uczestnicy kontaktu?
  • Nie wiem... . - Maruśka już całkiem się zmieszała.
  • No to pięknie! - ogłosił prowadzący. - Nie mamy uczestników kontaktu, dziękuję ci Andźela. - I tak nasz następny bojow... . 
Prowadzący wyciągnął rękę i na ekranie pojawił się ten którego on znowu uważał za Romana.
Teraz i ja go zobaczyłem. Bojownik był młody i tłusty, ze śladami początkującego alkoholizmu na zaniedbanej, nieogolonej twarzy. Ubrany był w podły garnitur, ale nosił się dumnie. Twarz jego pokrywały kropelki potu – widać, że w studio panowało gorąco, ale marynarki nie zdejmował dla zasady, a może też krępował się wyblakłej koszuli, której fragment niechlujnie wystawał mu spod marynarki.
  • Nie jestem Roman. - powiedział z urazą. - I precyzuję, nie jestem też Sergiejem Łukianienko. Akurat go nie lubię. I żadnej z jego książek też nie. Ile bym go nie czytał to mi się nie podoba. I jego film też mi się nie podoba, choćbym nie wiem jak długo to oglądał. A już te jego poglądy które on wykłada w Internecie... .
  • Proszę przedstawić się naszym widzom. - uprzejmie acz zdecydowanie przerwał mu prezenter.
  • Nazywam się Mirosław Apożyn i jestem pisarzem science – fiction publikującym w Live Journal. Ostatnio wydałem dwie książki w wydawnictwie i zaraz tu je pokażę. - Grubas opuścił się na kolana i zaczął czegoś szukać pod ławką.
  • Oklaski dla pisarza proszę! - poprosił prezenter wykorzystując chwilową przerwę, po czym zręcznie przeskoczył okop stając przy jego drugiej, prawej stronie. - A teraz nasz główny gość, niezależny ekspert, znany na całym świecie profesor futurologii i socjologi, pierwszy człowiek który na serio zaczął zajmować się problemami wczorajszego Kontaktu, doktor Ernest Picol!
  • Nazywam się Michał i jestem jego webmasterem. - odezwał się muskularny młodzieniec w okularach. Doktor Picol jest w Paryżu ale ja jestem na bieżąco z jego pracami i sporo o nich mogę opowiedzieć. Obecnie wspólnie przygotowujemy witrynę internetową poświęconą temu kontaktowi: www.priletielo.ru.
Dało się słyszeć oklaski i kamera pokazała publiczność: w sali siedzieli studenci, młodzi chłopcy i dziewczyny, wszyscy w jednym wieku.
  • Dziękuję, - skwitował prezenter. - I tak, oglądamy talk-show pełen kontrowersyjnych opinii "Ogniowe granice"! Prowadzi Wadim Leonow! - I znowu zajrzał w papierek. 
  • Uczestnicy kontaktu i autorytatywni eksperci twierdzą, że przybysze są o wiele mądrzejsi od nas. Czy to jest możliwe? Jak państwo uważają?
  • Kretyństwo! - z przekonaniem powiedziała Swietłana Spasskaja i na ekranie pojawiła się jej twarz w dużym zbliżeniu.
  • Argumentować proszę! - zaczepnie zaproponował Wadim.
  • Nas stworzył Bóg – zaczęła objaśniać Swietłana Spasskaja - na obraz i podobieństwo swoje. To co on, jest głupszy od przybyszów? Tak więc przybysze nie są mądrzejsi od nas a głupsi. To  jest to samo co twierdzenie, że kobiety są głupsze od mężczyzn. A w czym jesteśmy głupsze? No  w czym? Kobiety też mają swój rozum! I wcale nie jesteśmy gorsze. Jestem piosenkarką, ale do  szaleństwa wprost, nierozumnie nawet lubię logarytmy! Jeszcze z czasów szkolnych, z lekcji  informatyki. - Zamilkła i dumnie zadarła głowę w hełmie.
  • Oklaski proszę dla pani Swietłany Spasskiej, która kocha logarytmy! - uroczyście zaproponował prezenter i sala zaklaskała.
  • A jakie logarytmy pani lubi? Naturalne?
  • Co? - piosenkarka najeżyła i się i fuknęła. - Oczywiście, że naturalne, bo można powiedzieć, że... .
  • Tak, - powiedział prezenter i odwrócił się do Michała. - A co powie nasz ekspert e-e-e-
    webmaster?
  • Doktor Picol - odezwał się Michał – uważa, że Przybysz jest mądrzejszy od człowieka o wiele 
    razy, do tego stopnia, że my dla niego jesteśmy tylko stadem zwierząt. Dlatego trudno nam pojąć motywy jego działania. 
  • Co to za głupota? - sprzeciwiła się Swietłana Spasska i rozkazująco podniosła do góry palec, którego paznokieć pomalowany był w jadowitą czerwień. - My nawet nie znamy logarytmu jego działań. On ma jakiś tam logarytm zachowania się, czyż nie tak? My na razie nie możemy się w nim rozeznać.
Prowadzący zgadzając się pokiwał głową.
  • A tak w ogóle – ciągnęła Swietłana, - to proszę mnie usprawiedliwić, ale ja tego cosia zdejmę.
I ściągnęła hełm z głowy.
  • Nasza nieustraszona dama, - skrzywił się prowadzący, - gotowa jest pójść do boju bez ochrony! Oklaski!
Wymachując zadkiem znowu przeskoczył zaimprowizowany okop.
  • Dziękuję, a teraz głos mają przeciwnicy po drugiej stronie naszej barykady! - ciągnął dalej. -
    tak, ognia! E-e-e-e! A pani jak uważa? 
  • To już mogę mówić? - bojaźliwie zapytała się Maruśka, prezenter kiwnął potakująco głową i ona szybko-szybko zaczęła: 
  • Dokładnie to nie pamiętam, ale było coś takiego, że mój brat pisał wczoraj w swoim internetowym dzienniku, że przybysze rozmawiali bardzo szybko. Znaczy się terkotali. Ja też mogę terkotać i każdy może, więc o co tutaj chodzi? 
  • Dziękujemy za pani zdanie! - prowadzący kiwnął – A co o tym myśli nasza fantastyka? 
  • Fantastyka myśli, że przybyszów trzeba pozabijać, - bez cienia humoru powiedział Mirosław Apożyn. Trzymał w rękach dwie pstrokate książki i co raz to usiłował pokazać je kamerze, ale wyglądało na to jakby chciał się nimi zasłonić od niewidzialnego wroga. 
  • Nasi przodkowie 
    zlikwidowali neandertalczyków. Konkwistadorzy podbili Hindusów. To jest jedyny wybór. Dwie 
    rozumne rasy nie mogą jednocześnie egzystować, silny zawsze zniszczy słabego. A ja nie chcę, aby moja rasa okazała się słabszą. Przypomnijmy sobie "Wojny światów" Wellsa,  kiedy to przybyszów nie zabito  od razu i ono wyleźli i zniszczyli ziemian. Albo choćby i u Strugackich był przecież "Żuk w mrowisku", kiedy to specnaz w końcu zabił pozaziemskiego  zwiadowcę zwyczajnie, tak na wszelki wypadek aby nie ryzykować ludzkością. I autorzy uważają ten postępek za uzasadniony i naturalny. A pamiętacie ile napisano książek na temat inwazji obcych najeźdźców, zguby ludzkości i kosmicznych wojen? A film "Drapieżnik"? A "Dzień Niepodległości"? "Coś", "Mars atakuje", "Ludzie w czerni"? Jaki tu może być kontakt, żartujecie sobie? A może jeszcze zaproponujecie elfom i orkom aby wymieniały się technologiami? Akurat wczoraj wieczorem na forum o tym szła rozmowa. Nie-e-e! Przybysza trzeba od razu walnąć w łeb póki się jeszcze nie zadomowił i nie rozpostarł skrzydeł. I to tak, aby oni na długo jeszcze nie odważyli się tu do nas wtykać swoje nosy!
Publika posłusznie zaklaskała.
  • A to nieoczekiwany punkt widzenia, - ciągnął prezenter. - Powiedziałbym ogniowy! Znaczy się, że w książkach które sam pan pisze to raczej nie ma przyjaźni między przybyszami z obcych planet a ziemianami?
  • Ja piszę fantastykę – w natchnieniu odpowiedział Mirosław Apożyn i znowu zamachał książkami.
I w tym momencie drzwi do mojego pokoju się otworzyły i na progu pokazała się kobieta w fartuchu. 
  • Panie Romanie, mam nadzieję że pan odetchnął i może pan przejść badania lekarskie. Proszę 
    pójść za mną. - Badania ciągnęły się długo, najpierw przeciągnęli mnie przez rożne gabinety, 
    wypytywali, puls mierzyli, brali krew z żyły, nie wiadomo po co zrobili mi rentgen... . Wszystko to zrobiło na mnie wrażenie, że oni nie tyle martwili się o moje zdrowie, ile o to czy Przybysz nie zostawił mi czegoś tam w organizmie; jakichś znaczników albo czujników.
*     *     *
Objąłem Marusię i zwichrzyłem jej rudą grzywkę.
  • A mama nie przyjechała?
  • Chciała, - kiwnęła Marusia – ale podskoczyło jej ciśnienie. 
  • A ty kiedy do domu wrócisz?
Pytająco spojrzałem na damę w białym fartuchu, która siedziała w rogu pokoju, przydzielonego na spotkanie z krewnymi. Jak zdążyłem się zorientować dama miała na imię Tamara i była profesorem psychologii. Tamara rozłożyła ręce.
  • Maruśka, my pracujemy, - odpowiedziałem. - Z Jurijem, Pawełkiem i Lidką. Wszyscy są tutaj. 
    Widziałem ich dzisiaj. Musisz to zrozumieć, taka to sprawa, jedyny jak dotąd Kontakt. Oprócz 
    nas nikt nie opowie, to i przeprowadzają z nami rozmowy, każą nam przypominać sobie... .
  • A ja w telewizji na zdjęciach byłam! - pochwaliła się Maruśka. 
  • Ja to widziałem. - uśmiechnąłem się.
  • To jak to? Masz telewizor? 
  • Oczywiście, że mam! A co ja w więzieniu siedzę? 
  • No a ja? - zapytała się Marusia. 
  • Doskonale - odpowiedziałem. - A jak tutaj trafiłaś? 
  • Do ciebie dzwonią przez całą dobę od tego czasu jak w wiadomościach pokazali twoje notki ze zdjęciami. Niemożliwie prosto! Przychodzi mi i mamie odpowiadać. I tak poprosili mnie do telewizji. I co, jak wyglądałam? Tam na głowy nam takie kretyńskie hełmy pozakładali... .
  • Dobrze wyglądałaś – skinąłem. - Ale ci pozostali... to jakieś potwory zebrano! No był jeszcze jeden możliwy do przyjęcia, no ten webmaster. 
  • Miszka? Tak, on mi się bardzo spodobał. - Nieśmiało potwierdziła Marusia. - Oni z doktorem 
    Picolem witrynę robią. www priletielo kropka ru. 
  • Posłuchaj, a kto to taki ten Picol? 
  • A czego nie wiesz? - Zdziwiła się Marusia. - Przecież jego cały Internet cytuje, to jest bardzo 
    mądry gość, profesor z Francji, doktor socjologii na poziomie laureata nagrody Nobla. Zajmuje się problemami kosmitów.
  • A o czym jeszcze w Internetach gadają? - Kątem oka spojrzałem na Tamarę: oni do tej pory nie wiedzieli, że mam palmtopa. I wypowiedziałem bezgłośnie samymi ustami: 
  • Ładowarkę przyniosłaś? 
  • Aha! - Marusia potwierdziła konspiracyjnym tonem. Sięgnęła do torby i wyjęła woreczek z pomarańczami. Pośród pomarańczowych kul mignął czarny kabelek.
  • A ty nie masz Internetu, - wyraźnie i głośno powiedziała Maruśka i mrugnęła do mnie.
  • No nie mam, bo przecież skąd bym miał go mieć? - głośno potwierdziłem.
  • No to sobie popatrz sobie, co za zabawną sztukę żelazkiem tobie przykleiłam.
I wyjęła białego T-shirta uroczyście rozkładając go przede mną. Pośrodku koszulki pysznił się wydrukowany, wyblakły kwadrat z obrazkiem, z lekka zażółcony wskutek niewprawnego posłużenia się żelazkiem.
  • Widziałeś? Cały Internet rży! - zachichotała Maruśka.
Pakiet z pomarańczami wsunąłem głębiej pod pachę i wziąłem koszulkę dwoma rękami za ramiączka. Na obrazku, niczym niewprawną dziecięcą ręką narysowany był czarny spodek statku – dosyć podobny do oryginału, ale nie wiadomo dlaczego na kurzych łapkach. Z statku wyglądał obcy, skrzynka z oczami i uszami. Obok na tylnych łapach siedział ciężki kot w wielkich wojskowych buciorach i w obydwu łapach trzymał koszyk z bombami, które wyglądały jak kule bilardowe z knotami. Nad kosmitą był niestaranny napis: "Coza G_rzyby?!" a nad kotem wisiał napis: "28 jądrowych".
  • A do czego to? - zapytałem zdumiony.
  • Do obśmiania. - zachichotała Maruśka.
  • ...ale o co chodzi? 
  • No, przychodzi taki kot, a u niego zamiast grzybów bomby. Pytają się go: a co to za grzyby? A 
    on zapodaje, że dwadzieścia osiem jądrowych! Maruśka szeroko zamachała rękoma, pokazując 
    kształt ni to grzyba jądrowego, ni to koszyka. Popatrzyłem na nią. Na jej twarzy panowała niepodzielnie sama radość. 
  • Zrozumiałem, - powiedziałem dobitnie. - ...ale jaki w tym jest sens? 
  • Romek, a co ty taki tępy? - Rozzłościła się Maruśka. - A jaki tu jest potrzebny sens? Sens to jest 
    w Encyclopædia Britannica. A tutaj jest po prostu żart. Przychodzi kot, jasne? Taki z bombami. 
  • To śmieszne, że kot jest w butach. Po lesie sobie szedł. No coś jak ty. A tu latający spodek. Obcy 
    do niego: Co masz za grzyby? - Maruśka znowu się zaśmiała i powtórzyła rozkoszując się: Co za 
    grzyby! Dwadzieścia osiem jądrowych, oto co za grzyby! Krótko mówiąc masz: cały koszyk dla 
    ciebie! Ho! Ho! Tylko nie pękaj kiedy zobaczysz co to za grzyby!
Uprzejmie zamilczałem nie wiedząc co powiedzieć, a potem precyzyjnie zapytałem:
  • Kot je w lesie nazbierał?
  • Kogo? - zmieszała się Maruśka.
  • No, te bomby... .
Maruśka z oburzeniem nabrała powietrza i zrobiła kółko palcem na czole. Tamara w kącie uprzejmie kaszlnęła.
  • No dobrze, - skinąłem szybko i zwinąłem t-shirta wciskając go do kieszeni. - Na mnie już czas. 
    Mamy teraz zaplanowaną sesję i wszyscy tam musimy być, nasze zdanie wydaje się być ważne.
  • Dzięki za pomarańcze! 
  • OK, trzym sie! - Maruśka pomachała mi dłonią, odrzuciła rudą grzywkę i wyfrunęła z pokoju.
* * *
A na sesji nikt się o nasze zdanie nie dopytywał. A i my z własnej woli nie zakłócaliśmy spotkania – siedzieliśmy w tylnym rzędzie. Z wystąpienia wynikało, że rejon lądowania należy odizolować kordonem, bo zaczęły w tamtą stronę zmierzać "jakieś niesłychane tłumy ludzi", jak się wyraził jeden z pułkowników. Kosmita nie nawiązywał kontaktu, - wprost przeciwnie, w kierunku zbliżającej się grupy zazionął ogniem. Jeśli dobrze zrozumiałem – to nie to, że on ogniem strzelał! Nie, nikt nie był poszkodowany. Po prostu dwa razy wypuścił kłęby ognia, kiedy tylko próbowali podejść.

Ostentacyjnie wymieniliśmy się spojrzeniami z Jurikiem i Pawełkiem – wygląda na to, że i nasze spotkanie mogło się tak skończyć. Podczas wystąpienia wspomniano i doktora Picola i jeszcze jakichś tam analityków, no i jeszcze że trzeba dołożyć wszelkich starań. Mówili o niepokojach w mieście – przeszedł jakiś tam spontaniczny marsz protestu. W tym miejscu pokazali parę zdjęć z projektora. Oczywiście, że śmieszne. Młodzież pozakładała na głowy skrzynki, a wielu z nich niosło w rękach kartki z napisem "Coza G_rzyby?! –  Dwadzieścia osiem jądrowych!". A starzy jak zwykle; "Precz z państwem policyjnym". Krótko mówiąc naród się weseli.
  • "Co to za grzyby? - cały czas w zamyśleniu mruczał sobie pod nosem jeden z pułkowników siedzących wśród nas i to już było szczególnie śmieszne.
Kiedy spotkanie się zakończyło i wszyscy wstali ten tak wściekle popatrzył na mojego T-shirta, że chcąc nie chcąc poczerwieniałem.
Pod nadzorem Tamary nakarmili nas na kolację w miejscowej stołówce, jeszcze trochę posiedzieliśmy i rozeszliśmy się, bo wszystkim nam chciało się dziko spać. Pomyśl sobie, już drugą dobę ciągnęła się ta historia i naprawdę nie było kiedy pospać.
Telewizor w moim pokoju ciągle jeszcze chodził, bo zostawiłem go włączonego, ale szło w nim jakieś byle co. Poskakałem po kanałach: na ekranie pojawił się jakiś umundurowany typ z wielkimi
szczękami. Stał na tle lasu i gwałtownie przemawiał do mikrofonu, który wyciągała do niego dziennikarka.
  • Sytuacja na obecny moment. Pod kontrolą. Tak można powiedzieć. Dzięki sprawnym działaniom odpowiednich służb. Siłami 19 batalionu milicji. I sto pięćdziesiąt pierwszego. Rejon oddzielono od gapiów. I różnych takich niepotrzebnych elementów. Na miejscu przyziemienia pracują stosowni uczeni. I odpowiedni wojskowi. 
  • Znaczy się obiekt kosmiczny rzeczywiście wylądował? I to nie jest żaden wymysł? 
  • Nie mogę dać takiej informacji. 
  • Mówią, że rozum Obcego zdecydowanie przewyższa nasze możliwości. Czyż nie tak? 
  • Nie jestem gotowy aby to skomentować. Na razie jesteśmy w trakcie pracy, działają uczeni działają wojskowi. Przewyższa czy nie przewyższa – proszę wybaczyć, ale z tym do wróżki. A my działamy, ot co.
Wyciągnąłem kabel zasilania telewizora z gniazdka i podłączyłem ładowanie palmtopa. Zdjąłem spodnie, koszulkę i zwaliłem się na łóżko. Kot wyciągający koszyk obiema łapkami czegoś przypominał mi Maruśkę, która właśnie podawała mi torebkę z pomarańczami.
  • Coza G_rzyby!? - powiedziałem na głos i mruknąłem. - Ot i kurczę, ludzie nie mają co robić.
  • Coza G_rzyby!? Hi! Hi! Wymyślić taką głupotę... .
Obudziła mnie burza za oknem w środku głębokiej nocy. Nie czułem się wyspany, ale i tak nie mogłem zasnąć. Pomyślałem żeby się trochę przespacerować po budynku, może i dojść do stołówki, która może jest czynna całą dobę? Herbatki by się napić, ale... drzwi okazały się zamknięte od zewnątrz.
Wziąłem prysznic i włączyłem palma. Maile od znajomych ładowały się tak długo, że w końcu zdecydowałem się wyłączyć z nich wyświetlanie się obrazków. Odniosłem takie wrażenie, jakby każdy w Internecie uważał za swoją powinność wstawić tą kretyńską frazę "Coza G_rzyby!?" do swojego bloga. Bardzo chciało mi się napisać w moim dzienniku o tym, że z nami wszystko w porządku, współpracujemy z komisją jako główni świadkowie w sprawie kontaktu z kosmitami. Jednakże takie info oznaczałoby, że sprawa się wyda i odbiorą mi palmtopa. Ograniczyłem się tylko do tego, że wysłałem parę prywatnych maili a potem po prostu połaziłem po Internecie, aż w końcu trafiłem na www.priletielo.ru.
I tutaj rządkiem wisiały te same grafiki – przyszło odłączyć obrazki w ogóle i dopiero wtedy można było zobaczyć co to tam nowego w Necie. Okazało się, że nie są to już te przenudne rzeczy których się obawiałem, ale i też nic nowego. To były moje własne zdjęcia statku kosmicznego które pokazałem na blogu tuż po kontakcie. Poryłem jeszcze w portalu, ale znalazłem tylko drugi artykuł dr  Pikola, ten sam który przeczytałem rano. Gdy pod spodem zauważyłem jego adres poczty elektronicznej, który już czytałem rano postanowiłem napisać do niego maila. 

"Szanowny Panie Doktorze, - napisałem. - Zdaję sobie sprawę z tego, że do Pana przychodzi tysiące 
listów, a tutaj piszę do pana ja, człowiek który nie może się nawet przedstawić. Nie wolno mi  tego 

zrobić, ponieważ jestem jednym z uczestników Kontaktu. Z przyjemnością czytam Pańskie artykuły, są 
wyważone. I coraz bardziej przekonuję się w tym, że to o czym Pan pisze szybko staje się 
rzeczywistością. Niemniej jednak mam parę uwag. Po pierwsze wcale nie zginąłem – jak Pan łaskawie raczył był napisać – i nikt też mnie nie ukrywa: dobrowolnie współpracuję z naukowcami. 
A teraz dalej. Zgadzam się z Pańską tezą, że Przybysze są daleko bardziej rozumni od nas – mówią o 
tym fakty z którymi nie można się spierać. Także się zgadzam z tym, że nie jesteśmy w stanie pojąć 
motywów Obcego. Niemniej jednak – osobiście w stosunku do nas, znaczy się do mnie i przyjaciół – 
odnosił się przyjaźnie. Po prostu zainteresowany był jakimiś tam rzeczami i o nie właśnie pytał. Tak by postąpił każdy Obcy na jego miejscu. A po czym Pan poznał, że Obcy zechce przechwycić władzę na ziemi? A po co to jemu? Skąd te strachy i skąd się one wzięły? No, nie chciał nawiązywać z innymi 
kontaktu to i pognał ogniem parlamentarzystów. A szkody przecież nikomu nie wyrządził! Jak by chciał komuś zaszkodzić to by go na popiół! Prawda? Po prostu On jest i uczy się nas. 

A to co się dzieje z ludźmi to mi się nie podoba. Dzisiaj oglądałem program telewizyjny i tam jeden 
kretyn krzyczał, że Obcego należy zabić póki jeszcze nie jest za późno, powołując się na debilne  filmy i książki. Nie wiem jak tam u was w Paryżu, ale w Moskwie przeszła demonstracja idiotów z plakatami "Coza G_rzyby!? – 28 jądrowych". Jeśli nie jest pan na bieżąco proszę poszukać  w Internecie ten kretyński obrazek, na którym kot w butach przynosi Przybyszowi bomby. Jako zdanie wybitnego socjologa interesuje mnie Pański komentarz. Dlaczego ludzie tak reagują na Przybysza?

- Z poważaniem pozdrawiam czekając na odpowiedź.

Chwilę potem wysmażyłem krótkiego maila do Marusi z pytaniem: Jak tam mama? Bo ze mną 
wszystko w porządku, tylko pracy sporo i niech raczej będzie dumna z powodu swojego syna niż 
nerwowa. Wysyłając go zauważyłem już odpowiedź od doktora Pikola:

Dobry wieczór panie Romanie, - napisał Ernest Pikol. - Dziękuję za pański list! Postaram się 
odpowiedzieć na postawione pytania. Pyta pan dlaczego taka reakcja na Obcego? Nasze  społeczeństwo na każde znaczące wydarzenie nieuchronnie projektuje swoje strachy i kompleksy. Kiedy z pańskich słów świat dowiedział się o intelektualnej wyższości Przybysza, to nieuchronnie wywołało efekt nieprzyjęcia.

Niestety nie jesteśmy gotowi aby uznać ten fakt. Ludzkość nigdy do tego się nie przyzna i będzie 
upierać się do dostatniego przy swoim. Jak sprawiedliwie zauważył jeden z uczestników audycji do 
której Pan się odwołuje – większa część produkcji artystycznej – kino, seriale, książki – od dawna 
wychowuje nas w idei wojny z Przybyszami. Koncepcja bitwy z Obcym ma jeszcze bardziej głębokie 
korzenie niż nam się wydaje, ona wywodzi się z samych początków ludzkości. To pierwotny odruch 
warunkowy który otrzymaliśmy od zwierząt. Faktycznie wszyscy jesteśmy potomkami tych plemion które z podejrzliwością odnosiły się każdego obcego i w dowolnej chwili gotowi byli dać im stanowczą odprawę. 

Plemiona które nie bały się obcych, ze zrozumiałych względów nie dożyły naszych czasów. Nie ma się 
więc czemu dziwić że w kręgach nastawionych radykalnie, a szczególnie już pośród młodzieży, 
pojawiają się agresywne wezwania, obrazki i slogany. Mamy tutaj do czynienia ze zbiorową 
niepoczytalnością. Na szczęście to jest pogląd nie całego społeczeństwa a tylko nikczemnego procenta marginałów, którego to stanowiska nie podzielają bardziej rozumne kręgi społeczne.
We współczesnym Internecie agresywna reakcja pojawia się z dowolnego powodu i wydarzenia. Na 
szczęście ta indywidualna agresja nie ma nic wspólnego z polityką państwową, która kontroluje 
wydarzenia. Niemniej jednak (jak niedawno pisałem w jednym z artykułów) decyzje państwowe mają 
charakter infantylny i kompromisowy. Taka radykalna decyzja jak atak może na szczeblu państwowym pojawić się tylko wtedy gdy sytuacja okaże się bez wyjścia, będzie patowa lub na jedną kartę będzie postawione wszystko i zwlekać nie będzie można. 

Gdzie tu jest widoczna taka sytuacja? Osobiście takiej sytuacji nie widzę, dlatego, że obcy nie atakuje. A nawet jeśli on przygotowuje atak, my nic o tym konkretnego nie wiemy i brak nam powodów do uderzenia wyprzedzającego. Śmiało mogę przekonywać, że nasze społeczeństwo nie jest zdolne dzisiaj oficjalnie odpowiedzieć Przybyszowi agresją, a już na pewno nieumotywowaną. A na dodatek wypada skonstatować, że nie mamy efektywnej broni przeciwko Obcemu. Nasz arsenał wojenny nie jest odpowiednio nowoczesny, bo właściwie jaką bronią dysponujemy? Faktycznie, wszystko co mamy to te przesławne rakiety jądrowe. 

Jeśli założymy, że statek Obcych może zostać zniszczony naszą rakietą jądrową (albo też ich dużą ilością wysłaną z różnych kierunków – to mamy podstawę, aby założyć, że zniszczyć się go nie uda. Proszę 
samemu rozważyć: czyż pozaziemski statek mógłby odbyć tak długą kosmiczną podróż nie posiadając 
na pokładzie współczesnego systemu obrony przed meteorytami i innymi obiektami balistycznymi? 
Zakładanie, że ta ochrona nie zadziała w wypadku ataku rakietowego, myśleć o tym, że nie będą umieli wykryć naszych rakiet i je zniszczyć to stanowisko po prostu jest skrajnie bezrozumne. A co będzie dalej? 

Odpowiedź Przybysza na podobną akcję może okazać się śmiertelnym ciosem dla ludzkości. Jeśli

intelektualna przepaść między Obcymi a Ludźmi jest taka jak między ludźmi a zwierzętami to Obcy
będzie się zachowywał tak jak ludzie postępują w stosunku do agresywnego stada drapieżników, wytępi całe pogłowie. 

Mam nadzieję, że Pan to doskonale rozumie i beze mnie. I dlatego jestem gotowy z Panem założyć się 
o dowolną sumę, że prawdopodobieństwo tego, iż władze zdecydują się na atak jądrowy jest równe zero. Jednak jeśli mówić o agresji to obawiałbym się czegoś innego. A dokładnie – pretensji do Rosji, ze strony pozostałych państw atomowych, które będą obawiać się niedopilnowania ich własnych interesów.

Nieobecność oficjalnej informacji o przebiegu kontaktu (co do faktu którego nie ma żadnych

wątpliwości) może zostać uznane przez te państwa za próbę ukrycia czegoś ważnego. Co najmniej taka sytuacja widoczna jest na dzisiaj w prasie francuskiej i amerykańskiej. Jestem przekonany, że 
w najbliższym czasie spotkamy się z problemami poważnych napięć międzynarodowych.
Zamyśliłem się i zabierałem się już do napisania odpowiedzi, ale znowu zachciało mi się spać i klejące się powieki przypominały o wczorajszej bezsennej nocy w milicyjnej małpiarni. Śniło mi się, że idę po lesie w butach i w ręku niosę koszyczek z pomarańczami. I śpiewam jakąś to – tak mi się wtedy wydawało – dziko śmieszną piosenkę z refrenem "Coza G_rzyby!?". 
Obudził mnie własny chichot, ale ni piosenki ni refrenu nie mogłem sobie przypomnieć. Przewróciłem się na drugi bok, gdy wtem usłyszałem stukanie do drzwi. Spojrzałem na zegarek – była ósma rano. W biegu naciągnąłem spodnie i poskakałem do drzwi. Za nimi stała Tamara w tym samym fajnym białym fartuchu.

  • Panie Romanie, sytuacja się zmieniła. – powiedziała – Proszę aby pan zabrał ze sobą wszystkie

    swoje rzeczy. Helikopter już czeka.
  • Helikopter? Znowu? A co się stało? - najeżyłem się. - Przybysz zaczął działać?
  • Z przybyszem nic nowego. To dotyczy pana osobiście: ludzie z rządu chcą z panem rozmawiać.
  • Oho! - tylko tyle zdążyłem powiedzieć.
  • Proszę zabrać wszystko, - przypomniała Tamara.
* * *
W helikopterze leciałem z urzędnikami jakiejś wysokiej rangi. Jurija, Pawełka i Lidki nie było, bo albo lecieli w drugim helikopterze, albo zagadkowe kierownictwo wzywało tylko mnie jednego. Po drodze, mimo huku maszyny zdołałem się zorientować, że Przybysz jednak zaczął działać.
  • Poprosił u Amerykanów o azyl polityczny i wyemigruje do Nevady – pożartował jeden z nich. - Wygląda na to, że informacja dotarła do Amerykanów, bo nasza partia opozycyjna wezwała
    całą ludność, aby przyjechała na Rzekę Niedźwiedzią na mityng. - Moi towarzysze podróży
    jeszcze mówili coś o ewakuacji regionu i o jakiejś tam cysteaminie. Jeden z nich ciągle ubolewał nad tym – i klął jak szewc – że do strefy przywieźli zbyt mało cysteaminy i jeśli naród dostanie dawkę to prezydent zdejmie go ze stanowiska. 
Wyglądał na to, że helikopter przechwycili porywacze tak surowe mieli twarze. Po wylądowaniu od
razu oddzielili mnie od pozostałych, posadzili do auta z przyciemnianymi szybami i pomknęliśmy na
sygnale, w błysku migoczących lamp. Pół godziny później znalazłem się za polerowanym stołem w
wielkim krześle obitym skórą. Trójka siedziała przede mną. Nie widziałem ich nigdy w telewizji, ale
na pewno to były bardzo ważne persony.
Przedstawił się mi tylko jeden z nich, niemłody człowiek o przenikliwym wzroku.
  • Iwan Piotrowicz – powiedział i wyciągnął na przywitanie rękę. 
  • Roman – odpowiedziałem i nie wiadomo dlaczego dodałem. - Także Piotrowicz. Roman Piotrowicz. 
  • Tak, panie Romanie. - zaczął. - Po pierwsze, w imieniu rządu chciałbym panu podziękować za nieocenioną pomoc jaką nam pan okazuje i współpracę. A teraz poproszę o pańskiego palmtopa... .
Poczerwieniałem. 
  • Panie Romanie, - z naciskiem powtórzył. - Proszę nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Tylko proszę wyciągnąć swojego palmtopa i położyć go na stole. Nie, nie mi. Tylko na stole. O, tak. Dziękuję.
  • Proszę wybaczyć – wymamrotałem. - proszę nie myśleć, że ja... . 
  • Nie trzeba się usprawiedliwiać, - podniósł rękę. - Pana, panie Romanie nikt o nic nie obwinia. 
  • Jeśli dotąd nie zabrano panu tego urządzenia to znaczy, że tak właśnie trzeba było. Jeszcze raz powtarzam: jesteśmy wdzięczni za współpracę i to, że i w przyszłości nasze prośby będą wypełnione. 
  • Uspokoiłem się i kiwnąłem w rozumieniu głową. Ta sytuacja działała mi na nerwy, tak samo jak ten gabinet i te kamienne twarze.
  • Teraz proszę otworzyć pismo od dr. Pikola. - ciągnął Iwan Piotrowicz. 
  • Co takiego? - ocknąłem się. 
  • Powtarzam, proszę otworzyć list od dr. Pikola. Proszę zrobić to co mówię, nie denerwować się i nie dopytywać. 
  • Panie Romanie, proszę to zrobić, to ważne. - nieoczekiwanie wydał z siebie głos jeden z tych co siedzieli dalej. Znalazłem maila i i otworzyłem go w grobowej ciszy. 
  • Teraz proszę napisać odpowiedź. - powiedział Iwan Piotrowicz, i w jego rękach pojawił się notes. 
  • Komu nam odpowiedzieć? Doktorowi Pikolowi? - zdziwiłem się.
  • Tak, właśnie jemu, doktorowi Pikolowi. Proszę pisać: dyktuję. "Dzień dobry, doktorze Erneście  – znak zapytania. - Zmarszczyłem się. 
  • A co nie można tak po prostu: "Doktorze Pikol"? - Kiwnął głową. 
  • Dobrze, proszę pisać tak jak pan sam by napisał.
  • Napisałem, co dalej? Spojrzał w mojego iPoda, sprawdził i ciągnął dalej. 
  • Dziękuję panu za szybką odpowiedź.Mam kilka poważnych zastrzeżeń i parę myśli, które chciałbym z Panem omówić. O tym jednak napiszę później. Obecnie my z grupą uczonych... . 
  • Wolniej proszę, - usprawiedliwiłem się. - Nie nadążam. ...z grupą uczonych... . Tak, co dalej?
    ...z grupą uczonych przyjeżdżamy do statku. Robimy to aby przynieść Przybyszom do stopni
    ich statku starannie wybrane... . 
  • ...starannie wybrane...
  • ...starannie wybrane przykłady naszej kultury i sztuki... 
  • Wszystko. Proszę wysyłać!
Podniosłem na niego zdziwiony wzrok.

  • Panie Romanie, proszę wysyłać! - z uporem powtórzył.

Wzruszyłem ramionami i nacisnąłem przycisk "Wysyłka".
  • Co dalej? - zapytałem się.
  • Teraz poczekamy. 
  • A co w rzeczywistości... .
Zakończyć mi nie dali, bo do sali wszedł młody porucznik.
  • Wysłano! - wypalił od progu.
Urzędnicy polityczni podnieśli się i wyszli z porucznikiem. W gabinecie został ze mną tylko Iwan
Piotrowicz. Obszedł stół i usiadł w krześle naprzeciw. Splótł swoje żylaste palce i spojrzał na mnie tym swoim przenikliwym wzrokiem, - nawet nie na mnie - a przeze mnie.
  • Tak to jest, panie Romanie – krzywo się uśmiechnął. - Posiedzę sobie tutaj z panem jeszcze
    jakiś czas. Chyba nie ma pan nic przeciwko temu? Na wszelki jak to się mówi wypadek. Może
    znowu będzie potrzebna pańska pomoc. A palmtopa proszę uruchomić i położyć przed sobą. Jeśli tylko przyjdzie odpowiedź proszę mnie o tym poinformować.
Kiwnąłem głową i nastąpiła cisza.
  • "Coza G_rzyby!?" tak młodzież mówi? Tak? - uśmiechnął się niewesoło.
Dopiero teraz do mnie zaczął docierać sens tego co się wokół mnie dzieje.
  • A wy co... . - powiedziałem poruszony. - Wy... go, wy podjęliście decyzję żeby go wysadzić?
W zmęczeniu pokiwał potakująco głową.
  • Mam nadzieję, że pan, panie Romanie Piotrowiczu sam doszedł do tego kim jest doktor Pikol? 
  • To on jest... ? - byłem oszołomiony i teraz już sporo rzeczy mi się wyjaśniło. 
  • Francuz, który w rejonie Rzeki Niedźwiedziej wchodzi do Internetu poprzez sieci 
    społecznościowe. A co pan panie Romanie pomyślał sobie, że ludzie to idioci, tępe stado?  
  • No..., a niechby i tak było, Ale dlaczego zaraz zniszczyć go? Przecież on nie zrobił nam nic 
    złego?
  • Tego nie zrobił ani panu ani pańskim kolegom, - westchnął Iwan Piotrowicz. - Za to doktor 
    Pikol zdążył w ciągu 48 godzin podnieść za uszy cały Internet, posprzeczać wszystkie partie 
    polityczne, wytrząsnąć cały ten brud, rozdać cudzymi rękami stosy łapówek stojąc na czele 
    lobbingu dążącego do międzynarodowego konfliktu. Próbował wodzić nas za nos i jeszcze się 
    tym głośno chwalił. - Gorzko uśmiechnął się. - Proszę pomyśleć panie Romanie, czy wyższy 
    rozum będzie się chwalił przed stadem zwierząt? Tak więc trzy tuziny ładunków atomowych 
    będą za to właściwym rewanżem. Nie należy się chwalić, nie doceniać przeciwnika i być nazbyt 
    pewnym siebie.
  • Czyście powariowali? - spytałem rozumując, że już niczego nie można zrobić. - Przecież on 
    odpowie! 
  • On odpowie! Człowiek na którego napadły tępe drapieżniki wytępi całe pogłowie! 
  • Tak, zrobiliśmy to podczas waszej korespondencji. - I w tym jest cała sztuka! Panu zamącili w 
    głowie panie Romanie! Człowiek nie zabija całego pogłowia drapieżników. Wilki, tygrysy, 
    niedźwiedzie, lwy – człowiek dba o każdą istotę drapieżną, chroni ją, tworzy rezerwaty. W celu 
    ochrony człowiek może zabić przewodnika stada. I tutaj my jako ci co podejmują decyzje 
    ryzykujemy swoimi głowami, ale nie losem ludzkości. Nie mamy po prostu takiego prawa. Nie 
    mamy. 
  • Ja w tym nie chcę uczestniczyć! - krzyknąłem. 
  • A pan, panie Romanie w tym nie uczestniczy, - spokojnie odpowiedział. - Pan nigdzie nie jedzie. Pan sobie siedzi tutaj, razem ze mną i czeka na rozwój wydarzeń. Tak samo jak i ja.
Dalej siedzieliśmy milcząc - nie było o czym rozmawiać. Jeżeli już wcześniej mi się wydawało, że te
dwa dni ciągną się niemiłosiernie to akurat te dwie godziny zdawały się trwać całą wieczność. A potem wściekłym dzwonkiem rozwrzeszczał się jeden z telefonów stojących przed Iwanem Piotrowiczem.
  • Słucham, - powiedział. Starannie wziął słuchawkę i wtedy zrozumiałem jak przejmował się przez ten cały czas, kiedy tak siedział z kamienną twarzą przez te dwie godziny.
W ciszy gabinetu doskonale słyszałem co mu powiedzieli do słuchawki.
  • Znikł, całkowicie. Bez wybuchu! Pusta polana, ale i naszych skrzynek nie ma. 
  • Nevada? - szybko spytał się Iwan Piotrowicz.
  • Nie. Znikł. Całkiem znikł. Wypatrujemy go ze sputników, ale go nie ma!
* * *
Minęły trzy dni, kiedy w domofonie usłyszałem kuriera że ma dla mnie przesyłkę ze sklepu
internetowego. Z początku sądziłem, że to jakiś dziennikarz, ale od tego czasu gdy Przybysz znikł
wszyscy ci dziennikarze stracili dla mnie zainteresowanie. W końcu podpisałem lojalkę, że będę milczał więc i tak niczego żurnalistom bym nie mógł powiedzieć.
Jednakże okazał się to być prawdziwy kurier – niemłody gość, nudny i zmęczony. Niechlujnie
usprawiedliwił się za opieszałość, "Nu wi pan, paczków dzisiaj pełno!" i podał mi sporą pakę.
  • Coza G_rzyby!? - zażartowałem ważąc przesyłkę w obu rękach. Kurier wzruszył ramionami i
    odpowiedział, że pojęcia nie ma. Podpisałem mu i on wyszedł.
Przyznam się, że serce mi z lekka stukało kiedy zdzierałem pakowy papier z paczki. A jak pieprznie?
Ale w pudełku był starannie opakowany, niewielki ale za to niezłej mocy notebook, dokładnie taki sam o którym już od roku marzyłem. Nawet kolor był z tych który sobie dla niego wymarzyłem. Na kwitku zamiast imienia nadawcy był jakiś internetowy adres. Szybko wstukałem go do przeglądarki, ale okazało się, że to jest witryna z pocztówkami. No wiecie, takie tam gify latające po ekranie i inne trzy de. Nacisnąłem raz jeszcze i pokazał mi się ten kretyński obrazek "Coza G_rzyby!?". Poniżej była krótka informacja:

Drogi panie Romanie! 


Proszę przyjąć prezent jako wyraz naszej wdzięczności za pomoc: proszę się nie denerwować – nie
ukradłem go. Ot, zapracowałem sporo grosza projektami i przekładami. Pańskie poczucie humoru 
okazało się być najbardziej skomplikowanym ze wszystkich pańskich uczuć, i pełne przeciwieństw, ale 
jak pan widzi udało mi się je zrozumieć z właściwym pożytkiem. 

Dziękuję za paliwo. 

Ernest Pikol.



Podziel się