rzadko stołuję się na mieście. Niemniej jednak co jakiś czas zdarza
mi się takie przewinienie. No i wtedy mam na sumieniu jaką pizzę,
zapiekane coś.
Z golonki już dawno zrezygnowałem, bo dobrego miejsca
na pieczoną nie ma, a gotowany zylc (a choćby i z musztardą
czy chrzanem) to już całkiem się nie liczy... .
Któregoś razu (gdy całkiem zapomniałem co to znaczy
miastowe jedzenie) przy okazji zupełnie zaszedłem do jakiegoś
ogródka na starówce. Pizze dawali tam nawet niezłą.
No i wtedy spotkałem Ją.
Taka mała, wydała mi się i czarna.
- Na okruchy czekała.
...i się nie zawiodła.
Dokarmiajmy ptaki!
- Nawet takie tam.