A dawniej? No cóż, było nieco inaczej. Bardzo nieco, nerwowo bardziej, bo a nuż dla mnie nie starczy?! I dlatego zdarzały się kolejki walczące. Ktoś tam dla kogoś nieuważnie lub niezasłużenie "trzymał miejsce w kolejce", ktoś tam próbował się na bezczela wepchnąć przed innymi, występowało zjawisko fałszywych inwalidów czy podrabianych ciąż a wszystko po to by zostać obsłużonym poza kolejnością, bo wtedy była szansa, że dostanie się coś... .
No i było tak, że taka walcząca kolejka stała przed rzeźnikiem czy przed kinem. A kino w naszem miasteczku (gdzie indziej też takie biedne były!) składało się z wąskiego korytarzyka zamkniętego zakratowanym okienkiem kasowym i nawet dość szerokimi drzwiami wejściowymi (otwarte zawsze tylko w połowie!) na salę kinową. A korytarzyk ten zawsze miał dość paskudną lamperię wymalowaną farbą olejną w kolorze zielonym.
I kiedy ten tłumek przed kinem zaczynał się kłębić, gdy zamiast wzorcowego ogonka ludzie zaczynali się przepychać, pokrzykiwać w złości na siebie p o j a w i a ł się Pan Antoni. I to jak się pojawiał! Stał przez chwilę przypatrując się jawnemu zaprzeczeniu porządku i... . Jak nie ryknie, jak nie obrzuci mięsem, jak nie zdzieli kułakiem jednego i drugiego! I stawał się cud. Najprawdziwszy.
Ta przed chwilą agresywna bezkształtna masa, zbita prze wejściem z kilkoma konkurencyjnymi niekiedy kolejkami naraz zaczynała się sama porządkować. Pospieszana kuksańcami Pana Antoniego klarowała się przekształcając się w długą linię, członkowie której już teraz spokojnie czekali swojego czasu, by zdążyć kupić - lub nie - wymarzony bilet.
No i tak wchodziło się do kina na "Rio Bravo" (pierwszy film w Technicolorze!) pod czujnym okiem Pana Antoniego i nikomu - żadnemu miejskiemu zawadiace, czy pijusowi - nawet by przez myśl nie przeszło, aby sprzeciwić się Jego postanowieniom!
Były oczywiście i durne byczki co to ufne w swoją wsiową krzepę próbowały Mu się przeciwstawić. I to kończyło się dla nich niedobrze! ...bo niechby który nie uszanował decyzji Pana Antoniego! Z kolejki wtedy wychodził zdecydowanie największy stacz i jeszcze przed chwilą hardy delikwent cichł i ogólnie przepraszał, głupio się tłumacząc, że "to już zażartować nawet nie można". - W tamtym momencie z Pana Antoniego zażartować naprawdę nie było można.
Tak samo wyglądało porządkowanie kolejek do mięsa czy do czegokolwiek tam jeszcze, czyli do wszystkiego, bo przecież wszystkiego wtedy brakowało, za wszystkim stały kolejki. A we wszystkich tych ogonkach Pan Antoni pilnował porządku. Myślę, że - wywalczył zasłużenie sobie - nie mniejszy autorytet niż ten socjalistyczny pan władza: milicjant ze służbowym paskiem pod brodą.
Czy pan Antoni był szczęśliwy? Myślę, że na swój pomylony sposób był - szczególnie wtedy gdy udało mu się zagadać do nieznajomej dziewczyny. Po chwilce rozmowy gdy zatrzymał taką niczego sobie nieświadomą ofiarę naraz jeszcze przed chwilką sztywno wyprostowany, błyskawicznie schylał się i... kradł namiętnego buziaka! Prosto w usta. No i był wrzask na całą ulicę i pyskowanie, a Pan Antoni roześmiany od ucha do ucha szedł dalej wyśpiewując ochoczo swoje "tu-lu-lu-lu-lu"... .
W 2005r. na forum jednej z gazet internauta pegas15 napisał: "Ciekawą osobowością był w mieście niejaki "ANTEK". W szczycie swojej formy informował o wszystkich najważniejszych z jego punktu widzenia wydarzeniach i imieninach. To (był) taki chodzący przypominacz. Nikt kto go spotkał nie zapomniał np że jutro imieniny Krystyny, czy Mieczysława, o Dniu Kobiet już 2 tygodnie przed 8 marca informował całe miasto.
- A teraz..... świeć Panie nad jego duszą!"
* * *
Wiadomo od dawna, że każde miasto ma swojego pomylonego, swojego myszygene, waryjata czy jak mu tam jeszcze. My z rozczuleniem wspominamy naszego Pana Antoniego. Jestem przekonany, że teraz wysoko gdzieś tam w przestworzach wyśpiewuje swoje słynne "tu-lu-lu", pilnuje porządku w tych po wąbrzesku niebiańskich kolejkach i na pewno ładnym anielicom buziaki kradnie... .
No i było tak, że taka walcząca kolejka stała przed rzeźnikiem czy przed kinem. A kino w naszem miasteczku (gdzie indziej też takie biedne były!) składało się z wąskiego korytarzyka zamkniętego zakratowanym okienkiem kasowym i nawet dość szerokimi drzwiami wejściowymi (otwarte zawsze tylko w połowie!) na salę kinową. A korytarzyk ten zawsze miał dość paskudną lamperię wymalowaną farbą olejną w kolorze zielonym.
I kiedy ten tłumek przed kinem zaczynał się kłębić, gdy zamiast wzorcowego ogonka ludzie zaczynali się przepychać, pokrzykiwać w złości na siebie p o j a w i a ł się Pan Antoni. I to jak się pojawiał! Stał przez chwilę przypatrując się jawnemu zaprzeczeniu porządku i... . Jak nie ryknie, jak nie obrzuci mięsem, jak nie zdzieli kułakiem jednego i drugiego! I stawał się cud. Najprawdziwszy.
Ta przed chwilą agresywna bezkształtna masa, zbita prze wejściem z kilkoma konkurencyjnymi niekiedy kolejkami naraz zaczynała się sama porządkować. Pospieszana kuksańcami Pana Antoniego klarowała się przekształcając się w długą linię, członkowie której już teraz spokojnie czekali swojego czasu, by zdążyć kupić - lub nie - wymarzony bilet.
No i tak wchodziło się do kina na "Rio Bravo" (pierwszy film w Technicolorze!) pod czujnym okiem Pana Antoniego i nikomu - żadnemu miejskiemu zawadiace, czy pijusowi - nawet by przez myśl nie przeszło, aby sprzeciwić się Jego postanowieniom!
Były oczywiście i durne byczki co to ufne w swoją wsiową krzepę próbowały Mu się przeciwstawić. I to kończyło się dla nich niedobrze! ...bo niechby który nie uszanował decyzji Pana Antoniego! Z kolejki wtedy wychodził zdecydowanie największy stacz i jeszcze przed chwilą hardy delikwent cichł i ogólnie przepraszał, głupio się tłumacząc, że "to już zażartować nawet nie można". - W tamtym momencie z Pana Antoniego zażartować naprawdę nie było można.
Tak samo wyglądało porządkowanie kolejek do mięsa czy do czegokolwiek tam jeszcze, czyli do wszystkiego, bo przecież wszystkiego wtedy brakowało, za wszystkim stały kolejki. A we wszystkich tych ogonkach Pan Antoni pilnował porządku. Myślę, że - wywalczył zasłużenie sobie - nie mniejszy autorytet niż ten socjalistyczny pan władza: milicjant ze służbowym paskiem pod brodą.
Czy pan Antoni był szczęśliwy? Myślę, że na swój pomylony sposób był - szczególnie wtedy gdy udało mu się zagadać do nieznajomej dziewczyny. Po chwilce rozmowy gdy zatrzymał taką niczego sobie nieświadomą ofiarę naraz jeszcze przed chwilką sztywno wyprostowany, błyskawicznie schylał się i... kradł namiętnego buziaka! Prosto w usta. No i był wrzask na całą ulicę i pyskowanie, a Pan Antoni roześmiany od ucha do ucha szedł dalej wyśpiewując ochoczo swoje "tu-lu-lu-lu-lu"... .
W 2005r. na forum jednej z gazet internauta pegas15 napisał: "Ciekawą osobowością był w mieście niejaki "ANTEK". W szczycie swojej formy informował o wszystkich najważniejszych z jego punktu widzenia wydarzeniach i imieninach. To (był) taki chodzący przypominacz. Nikt kto go spotkał nie zapomniał np że jutro imieniny Krystyny, czy Mieczysława, o Dniu Kobiet już 2 tygodnie przed 8 marca informował całe miasto.
- A teraz..... świeć Panie nad jego duszą!"
* * *
Wiadomo od dawna, że każde miasto ma swojego pomylonego, swojego myszygene, waryjata czy jak mu tam jeszcze. My z rozczuleniem wspominamy naszego Pana Antoniego. Jestem przekonany, że teraz wysoko gdzieś tam w przestworzach wyśpiewuje swoje słynne "tu-lu-lu", pilnuje porządku w tych po wąbrzesku niebiańskich kolejkach i na pewno ładnym anielicom buziaki kradnie... .