To się musiało stać!
Postanowiłem, że nie ma zmiłuj się (coś nielitościwym jest ostatnio!) zagraniczni goście winni zapoznać
się z największym synem naszego Miasta. I na ich nieszczęście doprowadzeni zostali do muzeum tegoż
wybitnego męża, który młodzieniaszkiem będąc w wieku lat 18 gród nasz opuścił, by już nigdy do niego
nie powrócić.
Nigdy byśmy naszemu świętemu tego skandalicznego faktu nie wybaczyli, gdyby nie fakt, że do końca
życia swego podpisywał się jako Thoruniensis, czyli ten który z Torunia pochodzi. A nasz Mikołaj przeżył
lat siedemdziesiąt, co w owych dalekich czasach było nie lada wyczynem! Przy okazji zachodzi też
uzasadnione pytanie czy onże uczony w ogóle zrobiłby karierę gdyby został w Toruniu... .
I było tak, że po otwarciu cepeliowskich drzwi (na gotyk zrobionych) weszliśmy do sieni mieszkania
państwa Koperników. Kilkuosobowa obsługa Domu zesztywniała na nasz widok zdumiona widokiem
zwiedzających co z własnej woli (he! he!) do tego szacownego przybytku zajrzała z wizytą. Sprawnie
pobrano od nas kasę za zaszczyt którego dostąpiliśmy oraz niemrawo zaproponowano nam pieczenie
pierników. Z tej drugiej oferty - osobno płatnej - przytomnie nie skorzystano przeczuwając, że jest to
chytry sposób na odebranie nam pieniędzy za coś co ma się nijak do głównego celu wizyty.
Słabo oświetlone wnętrza (mają coś do ukrycia?) przywiodły nam na myśl, że jakieś ciemne interesa tu
dziać się muszą. I - śledzeni czujnymi oczami ochroniarzy i kamer - bojaźliwie oglądając się za siebie
oraz bacząc na eksponaty zaczęliśmy nieśmiało zwiedzać.
Po krótkim czasie okazało się, że nie było pomyłki w tym naszym niestosownym domyśle! Było się czego
obawiać. ZIAŁO NUDĄ z niewietrzonych kątów po których przez cały sezon przeganiano niezliczone stada
niewinnych wycieczek szkolnych. Patrzyłem na te martwe gabloty i czułem jakby czas się tutaj zatrzymał.
- Ileś lat temu byłem tutaj i nic (ale to zupełnie nic!) od wtedy się nie zmieniło.
Majordomus zarządzający tym obiektem nie dostrzegł, że dzisiaj to już mamy jakieś tam nowe techniki
wystawiennicze, także internety, rzutniki, technologie 3-D, audio przewodniki i inne takie tam. Maitre
d'hotel nie wpadł na pomysł, aby służba (koniecznie w perukach!) była stosownie ubrana na przyjęcie
gości. Świec na wejście nasze nam nikt nie zapalił, orkiestra kameralna nie zagrała... . Kamerdynerzy nie
gięli się w ukłonach przybliżając nam udostępniane szerokiej publice cuda. Przecież do licha, zwiedzanie
całą wycieczką, od zwiedzania przez małą grupę - towarzysko rodzinną powinno się czymś różnić!
No niby wszystko było jak być powinno w muzeum. Posegregowano, pokazano i zaprezentowano. Całość
jednak robi przygnębiające wrażenie. Chodziłem po tych salach spodziewając się, że w każdej chwili
z jakiejś szafy może wypaść trup. Widziałem przecież jak na każdym kroku, no widziałem jak po kątach
starannie ułożono, rozkawałkowane członki Kopernika Mikołaja. Tu leży jako astronom, tu jako doktór, tu
jako matematyk a tutaj to jest jego monetarny kawałek... . Mi nic nie układało się w godną zapamiętania
całość, a co dopiero mówić o moich zagranicznych gościach.
Oni jednak stanęli na wysokości zadania i (czego się domyślałem!) okazali się być niezwykle kulturalnymi
ludźmi. Wyszli z kamiennymi twarzami i - podczas całego ich pobytu - już nigdy więcej nie wracaliśmy do
wstydliwego tematu jakim jest "Dom Kopernika w Toruniu".
Do Ratusza nie odważyłem się ich zaprosić z wiadomego względu.