Jestem człowiekiem statecznym i o ustabilizowanych poglądach. Złożyły się na to:
a) standardowo dobre wychowanie
b) barwne koleje życia mego.
Ekstremizmy są mi obce i nawet jeśli coś mnie boli to staram się wziąć poprawkę na to, że przecież nie zawsze muszę mieć rację. Jako człowiek notorycznie lubiący się uczyć chętnie też nadstawię ucha na zdania odrębne od mojego, oczywiście nie obiecując że natychmiast zostanę wyznawcą zaproponowanych myśli dotąd mi obcych.
- Jasno więc artykułując swoją postawę wręcz oczekuję, że zostanę oświecony.
Ponadto już dość dawno temu Wujek Sam przestrzegł mnie - widząc, że prowadzę dziennik - abym zostawił w spokoju trzy tematy jak: sex, religia i polityka. Nie tykaj tego - rzekł był mi - gdyż mistrzem
słowa trzeba być (a do tego sporo ci brakuje!), aby się za tak trudne temata brać. Innym poglądów w jednej notce nie zmienisz, a tylko możesz zostać źle zrozumiany.
Z uwagi na wrodzony wstręt do polityków rezygnacja z "polityki" jako tematu przychodzi mi dość łatwo. Tylko z rzadka i czasami - pilnując miary - coś na nich lokalnie chlapnę jęzorem. ...bo jest za co!
Drugi z drażliwych tematów (według wujka Sama) czyli sex odpada z uwagi na wiek. Znajome panie którymi rad bym się bliżej zachwycić traktują mnie z czcigodnym szacunkiem przynależnym wyjątkowo
zgrzybiałym starcom. Nie zmienia to mojej atencji dla nich, ale stawia mnie w odpowiednio odległym kącie. Nie mam więc o czym pisać z tego tematu w sposób naturalny.
Na swoje nieszczęście ostatnio odezwałem się w sprawie religii i wygląda na to, że straciłem paru przyjaciół. Co więcej - ludzie ci dotąd mi nad wyraz życzliwi - zerwali ze mną kontakty towarzyskie uprzednio przed tym dyskretnie zakładając mi na moją steraną głowę moherowy beret.
- A przecież ten włochacz mi nie pasuje do charakteru!
To uberetowanie mnie zabolało, gdyż co jak co, ale nawet będąc w jesieni życia nie jestem w stanie identyfikować się ze stanem umysłu jaki powstaje pod tym niesprawiedliwym dla mnie nakryciem głowy. Nieprzywykły jestem taki, bo na co dzień używam klasycznego nakrycia mózgu, takiego granatowego i z antenką.
Mówiąc o barwnych kolejach życia mego, piszę o prawie rocznej emigracji mej gdzie stosunek do ludzi innych religii kształtował mi się bardzo poprawnie i pozytywnie dla multikulti. Zaczynasz lepiej rozumieć muzułmanina czy innego hinduistę jeśli tyrasz z nim ramię w ramię, a zaczynasz lubić go bardzo gdy wiesz, że na nim można polegać w razie gdyby co.
W tymże emigracyjnym czasie i miejscu spotkałem cały przekrój ludzi:
- Sam należałem do tego pstrokatego zbioru to wiem.
A jeszcze obciąża mnie niesłychana życzliwość jaką otaczałem Hebanowego Dżona. Miał piękny radiowy głos (którego Willis Cannover mógłby mu pozazdrościć!) i żadnej szansy na przyzwoitą pracę. On sam słoniowych rozmiarów, utykający na jedną nogę i zawsze w sandałach chyba też mnie lubił.
Kiedy go spotkałem po raz pierwszy - zauroczony jego głębokim barytonem o bogactwie odcieni i barw organów kościelnych - wygłupiłem się zachęcając go do śpiewania w jakimkolwiek chórze. A on choć okazał się być pastorem kościoła pentacostalnego wcale w moich oczach z tego powodu nie stracił i naprawdę i nic mi nie przeszkadzało to w lubieniu go, co objawiałem po wielokroć i publicznie.
- Albowiem, dobrze jest pobyć w cieniu przyzwoitego człowieka.
Był i sympatyczny Hassan, 25 latek w czerwonym swetrze, dżinsach i zawsze ciemnych okularach. Na palcu pierścień z wytłoczonymi dziwnymi znakami. ...ale na głowie nie nosił zielonej bandany!
- Hassan, a co masz na palcu?
- Pierścień Proroka.
- A po co go nosisz?
- Żeby mój rozmówca wiedział, że (...). - I tu obszerne objaśnienie.
Wierzcie mi, że słuchałem uważnie, z szacunkiem i życzliwym zainteresowaniem. Szkoda, że nie trafiłem do jego meczetu, bo ponoć ten w Swindon (świecący z dala złotą kopułą) jest najogromniejszą budowlą w mieście, a (może) nawet w całej chrześcijańskiej Anglii. Tego ostatniego nie do końca jestem pewien, ale na dany moment niech to będzie prawda chwilowo ostateczna.
Kiedyś zapytałem Hasana czy on aby nie jest terrorystą, bo z tego co wiem, wszyscy terroryści zawsze noszą jak i on lustrzane okulary. Na to on odpowiedział mi, że nie, raczej nie jest. Jednocześnie zaznaczył, że bardzo mu się nie podoba nazwa miejskiego pubu o nazwie "Mecca". Mi też się nie podobała, ale on uraził mnie bardziej, że nie przyjął ode mnie poczęstunku gdy jechaliśmy do roboty w Cheltenham, chociaż jako jeden z nielicznych zawsze chętnie siadałem w mikrobusie obok niego!
No więc on nie przyjął mego poczęstunku od serca, a miałem wtedy kanapki z naszą kiełbasą.
- Sucha beskidzka, prosto z Polski - mu się nie podobała!
...ale piwo to żłopał, chociaż podobno mu nie wolno.
Piłem i ja to wiem.
Mimo wszystko Hasan był dla mnie naprawdę porządnym gościem. I jeśli jeszcze dodam, że na niego mogłem liczyć nawet podczas nocnej szychty (a z Polakami tak nie bywało) to teraz już wszyscy wiedzą, że różnorodnych multikulti oraz antyszowini zdarzeń przypadło na mnie wiele. Zaliczamy także do tego fascynację hinduskim świętem "Swindon Mela" o którym kiedyś szczegółowo opowiem. Jak widać w sprawie różnorodności kulturowej i religijnej mam prawo mieć ustabilizowane poglądy.
A brzmią one tak: powodowani naiwną troską o rzekomą równość nie zapraszajmy do swego domu ludzi, którzy zwyczajów naszego domu nie rozumieją z natury i wcale nie zamierzają przestrzegać stawiając (w sposób nieuprawniony) wyżej swoje prawa gościa nad nasze prawa gospodarza.
c.d.n.
a) standardowo dobre wychowanie
b) barwne koleje życia mego.
Ekstremizmy są mi obce i nawet jeśli coś mnie boli to staram się wziąć poprawkę na to, że przecież nie zawsze muszę mieć rację. Jako człowiek notorycznie lubiący się uczyć chętnie też nadstawię ucha na zdania odrębne od mojego, oczywiście nie obiecując że natychmiast zostanę wyznawcą zaproponowanych myśli dotąd mi obcych.
- Jasno więc artykułując swoją postawę wręcz oczekuję, że zostanę oświecony.
Ponadto już dość dawno temu Wujek Sam przestrzegł mnie - widząc, że prowadzę dziennik - abym zostawił w spokoju trzy tematy jak: sex, religia i polityka. Nie tykaj tego - rzekł był mi - gdyż mistrzem
słowa trzeba być (a do tego sporo ci brakuje!), aby się za tak trudne temata brać. Innym poglądów w jednej notce nie zmienisz, a tylko możesz zostać źle zrozumiany.
Z uwagi na wrodzony wstręt do polityków rezygnacja z "polityki" jako tematu przychodzi mi dość łatwo. Tylko z rzadka i czasami - pilnując miary - coś na nich lokalnie chlapnę jęzorem. ...bo jest za co!
Drugi z drażliwych tematów (według wujka Sama) czyli sex odpada z uwagi na wiek. Znajome panie którymi rad bym się bliżej zachwycić traktują mnie z czcigodnym szacunkiem przynależnym wyjątkowo
zgrzybiałym starcom. Nie zmienia to mojej atencji dla nich, ale stawia mnie w odpowiednio odległym kącie. Nie mam więc o czym pisać z tego tematu w sposób naturalny.
Na swoje nieszczęście ostatnio odezwałem się w sprawie religii i wygląda na to, że straciłem paru przyjaciół. Co więcej - ludzie ci dotąd mi nad wyraz życzliwi - zerwali ze mną kontakty towarzyskie uprzednio przed tym dyskretnie zakładając mi na moją steraną głowę moherowy beret.
- A przecież ten włochacz mi nie pasuje do charakteru!
To uberetowanie mnie zabolało, gdyż co jak co, ale nawet będąc w jesieni życia nie jestem w stanie identyfikować się ze stanem umysłu jaki powstaje pod tym niesprawiedliwym dla mnie nakryciem głowy. Nieprzywykły jestem taki, bo na co dzień używam klasycznego nakrycia mózgu, takiego granatowego i z antenką.
Mówiąc o barwnych kolejach życia mego, piszę o prawie rocznej emigracji mej gdzie stosunek do ludzi innych religii kształtował mi się bardzo poprawnie i pozytywnie dla multikulti. Zaczynasz lepiej rozumieć muzułmanina czy innego hinduistę jeśli tyrasz z nim ramię w ramię, a zaczynasz lubić go bardzo gdy wiesz, że na nim można polegać w razie gdyby co.
W tymże emigracyjnym czasie i miejscu spotkałem cały przekrój ludzi:
- gentelmenów i ladies a także wyjątkowe kanalie wszelkich wyznań i różnej biegłości w posługiwaniu się BBC language lub anglopodobnym narzeczem prosto z łerchauzu.
- sympatycznych do bólu i równie trudnych w kontakcie Hindusów (mam odpowiednio smaczne na ten temat historyjki!)
- gwałtownego w kontakcie zwolennika (chyba) "Czarnych Panter" oraz jego rudowłosego a bardzo irlandzkiego antagonistę
- czarnieńkich jak święta ziemia ludzi z wyspy św. Heleny: po prostu mili ludzie z którymi mieszkałem. Jeden był normalny a drugi co sobotę ćpał marychę albo co innego zaprawiając się aż do stuporu włącznie.
- Sam należałem do tego pstrokatego zbioru to wiem.
A jeszcze obciąża mnie niesłychana życzliwość jaką otaczałem Hebanowego Dżona. Miał piękny radiowy głos (którego Willis Cannover mógłby mu pozazdrościć!) i żadnej szansy na przyzwoitą pracę. On sam słoniowych rozmiarów, utykający na jedną nogę i zawsze w sandałach chyba też mnie lubił.
Kiedy go spotkałem po raz pierwszy - zauroczony jego głębokim barytonem o bogactwie odcieni i barw organów kościelnych - wygłupiłem się zachęcając go do śpiewania w jakimkolwiek chórze. A on choć okazał się być pastorem kościoła pentacostalnego wcale w moich oczach z tego powodu nie stracił i naprawdę i nic mi nie przeszkadzało to w lubieniu go, co objawiałem po wielokroć i publicznie.
- Albowiem, dobrze jest pobyć w cieniu przyzwoitego człowieka.
Był i sympatyczny Hassan, 25 latek w czerwonym swetrze, dżinsach i zawsze ciemnych okularach. Na palcu pierścień z wytłoczonymi dziwnymi znakami. ...ale na głowie nie nosił zielonej bandany!
- Hassan, a co masz na palcu?
- Pierścień Proroka.
- A po co go nosisz?
- Żeby mój rozmówca wiedział, że (...). - I tu obszerne objaśnienie.
Wierzcie mi, że słuchałem uważnie, z szacunkiem i życzliwym zainteresowaniem. Szkoda, że nie trafiłem do jego meczetu, bo ponoć ten w Swindon (świecący z dala złotą kopułą) jest najogromniejszą budowlą w mieście, a (może) nawet w całej chrześcijańskiej Anglii. Tego ostatniego nie do końca jestem pewien, ale na dany moment niech to będzie prawda chwilowo ostateczna.
Kiedyś zapytałem Hasana czy on aby nie jest terrorystą, bo z tego co wiem, wszyscy terroryści zawsze noszą jak i on lustrzane okulary. Na to on odpowiedział mi, że nie, raczej nie jest. Jednocześnie zaznaczył, że bardzo mu się nie podoba nazwa miejskiego pubu o nazwie "Mecca". Mi też się nie podobała, ale on uraził mnie bardziej, że nie przyjął ode mnie poczęstunku gdy jechaliśmy do roboty w Cheltenham, chociaż jako jeden z nielicznych zawsze chętnie siadałem w mikrobusie obok niego!
No więc on nie przyjął mego poczęstunku od serca, a miałem wtedy kanapki z naszą kiełbasą.
- Sucha beskidzka, prosto z Polski - mu się nie podobała!
...ale piwo to żłopał, chociaż podobno mu nie wolno.
Piłem i ja to wiem.
Mimo wszystko Hasan był dla mnie naprawdę porządnym gościem. I jeśli jeszcze dodam, że na niego mogłem liczyć nawet podczas nocnej szychty (a z Polakami tak nie bywało) to teraz już wszyscy wiedzą, że różnorodnych multikulti oraz antyszowini zdarzeń przypadło na mnie wiele. Zaliczamy także do tego fascynację hinduskim świętem "Swindon Mela" o którym kiedyś szczegółowo opowiem. Jak widać w sprawie różnorodności kulturowej i religijnej mam prawo mieć ustabilizowane poglądy.
A brzmią one tak: powodowani naiwną troską o rzekomą równość nie zapraszajmy do swego domu ludzi, którzy zwyczajów naszego domu nie rozumieją z natury i wcale nie zamierzają przestrzegać stawiając (w sposób nieuprawniony) wyżej swoje prawa gościa nad nasze prawa gospodarza.
c.d.n.