Strony
▼
sobota, 8 czerwca 2013
Ostatnia lekcja 1/2 (1253)
Co jakiś czas siedząc na balkonie spoglądam na Wschód. Dlaczego warto? Wielki kraj i wielkie problemy.
Przyglądając się im lepiej widzę to co dookoła. Jeśli u nas jakieś zjawisko jest ledwo widoczne, to tam bije
po oczach, żołądku, mózgu. Mocno. - Już chociażby dlatego warto interesować się Rosją.
Dzisiaj wykład Włodzimierza Poznera jednego z najbardziej znanych dziennikarzy na świecie. A kim on?
Warto się nim zainteresować. Najkrócej: obywatel Rosji, dziennikarz urodzony we Francji, posiadający
także obywatelstwo amerykańskie. Postać ważna i jeśli on zabiera głos to... niektórzy uważnie go słuchają.
* * *
Włodzimierz Pozner - OTWARTA LEKCJA
Dzień dobry. Jestem poruszony. Być w takim towarzystwie jak Norsztajn czy Gorbaczow, no nie każdemu
to się zdarza. No i jeszcze sporo tu was, a w końcu mamy sobotę. Tam na grillu inni, a wy tu. No to może
ja będę dla was tym grillem.
Będę mówił o dziennikarstwie w Rosji. Będę mówił tylko o tym co sam wymyśliłem. Jeśli powtórzę za kimś
to wyraźnie powiem, że to nie ja, tak aby potem do sprawy nie wracać.
Kiedyś Mark Twain napisał świetne opowiadanie pod tytułem „Dziennikarstwo w Tennesee”. Jeśli ktoś
nie czytał to bardzo polecam, dlatego, że opowiadanie to jest pouczające. No i – jak to zwykle u Twaina
– bardzo śmieszne. Jednakże moja otwarta lekcja dzisiaj o dziennikarstwie w Rosji a nie w Tennessee,
chociaż dotknę i amerykańskiej żurnalistyki.
Jak mi powiedziano, lekcja otwarta to jest coś takiego, lub mocno podobne temu co w Ameryce nazywają
„last lecture”. To jest ostatni wykład który wygłosi dana osoba w życiu, ostatnia rzecz którą on powie.
Mając takie poczucie człowiek nie mówi tak jak zawsze.
Mi osobiście lekko jest wypowiadać się tak jakby to był mój ostatni wykład. Z uwagi na to, że jestem
egzystencjalistą i żyję każdym dniem. Prawdę mówiąc nie wiem czy mam jeszcze jeden dzień przed sobą
czy nie. Pozwalam sobie zauważyć, że nikt z was nie zna czy upadnie komuś cegła na głowę, przejedzie go
samochód czy spotka kogoś w bramie. Nikt tego nie wie czy ma przed sobą jutrzejszy dzień.
Mało kto o tym myśli i być może dlatego tak ciężko mu żyć dla kogoś. A u mnie na odwrót. Doskonale
wiem, że dzisiaj to może być ostatni dzień w moim życiu i dlatego chcę ten dzień przeżyć w pełni i chcę od
niego dostać to wszystko co tylko jest dla mnie możliwe. To ma być przyjemność, a nie jakaś tragedia. I nie
chcę aby nagle, w tej ostatniej sekundzie pomyśleć: „A niech to licho, mogłem to zrobić a nie zrobiłem”.
U mnie jest na odwrót i tym sposobem zaproponowana mi forma bardzo mi odpowiada i za taką proszę
ją przyjąć. Oto mój ostatni w życiu wykład. Płakać nie trzeba.
I tak, dziennikarstwo w Rosji. Na początek spróbuję się określić i w ten sposób się dogadamy. Powiem
wam czym według mnie jest dziennikarstwo. Istnieją różne poglądy na ten temat, a ja chciałbym abyśmy
mieli wspólne rozumienie tego słowa. Nawet jeśli ktoś się ze mną nie zgodzi, w ostatecznym rozrachunku
będzie wiedział o co idzie rzecz. Na początek naszym rozważaniom przydamy ramy czasowe. Zgódźmy
się z tym, że w czasach antycznych dziennikarstwa nie było. Była literatura, no dziennikarstwa nie było.
W wiekach średnich też ono nie występuje. To samo w feudalizmie.
Samo słowo dziennikarstwo, a dokładnie żurnalistyka – jak sami wiecie - pochodzi od słowa ”jour” czyli
„dzień”. Żurnal, dziennik to coś takiego co pokazywało się codziennie. Pierwsze wspomnienie o dzienniku
odnosi się do samego końca XVII wieku. Do tego czasu nie było go.
Tą więc żurnalistą z francuskiego zwykło było się nazywać człowieka, który zajmował się czymś codziennie.
To był przymiotnik a nie rzeczownik. Można powiedzieć „codziennie” albo „co dzień”. Dziennikarz we
współczesnym pojęciu pojawia się wtedy gdy zaczyna się historia współczesna, czyli już XVIII wieku.
To właśnie wtedy, gdy pojawia się coś takiego jak czwarta władza. No i znowu ci przeklęci Francuzi przed
całą planetą, quatrieme état, czwarta władza. Jednakże – zgadzamy się z tym - że aby była czwarta władza
potrzebne są jeszcze trzy poprzednie. No i jeśli tych nie ma to i czwartej władzy brak. Dopiero po rewolucji
1789 roku, kiedy powstały realnie władza: wykonawcza, sądownicza i ustawodawcza można mówić, że
powstała czwarta władza.
Jak państwo wiedzą bywa tak, że ludzie budują pewne konstrukcje u podstaw których leży jakieś założenie.
I tak jeśli przypatrzeć się temu budynkowi to jest to wspaniała budowla, wspaniale zbudowana. Tylko
postulat nieprawdziwy. I cała budowla się wali. Dlatego też jeśli ktoś nie zgadza się z moim postulatem,
wszystko to co powiem dalej nie ma już żadnego znaczenia. W ten sposób daję państwu od razu możliwość
kategorycznego niezgodzenia się ze mną.
Odwołując się do tego co powiedziałem, twierdzę, że w Rosji nigdy nie było dziennikarstwa. Ponieważ
nigdy nie było realnie istniejących trzech pierwszych organów władzy. Realnie oznacza, że niezależnych od
siebie. Inaczej to nie jest władza. Tylko nazywa się władzą.
W Rosji do lutego 1917 roku była jedyna władza: carska. To była władza wykonawcza. I źle działała.
Realnie innej władzy nie było, wszystko zależało od tej jednej władzy. I w ten sposób wszystkie te dzienniki,
które wtedy wychodziły, które wydawali znakomici ludzie, na przykład Nowikow, później pisał tam w nich
Puszkin i tak dalej to nie jest dziennikarstwo. Żadnej władzy nie mieli.
Można mówić o niewielkim oknie, które pokazało się między lutym a październikiem 1917r., kiedy zaczęła
się pojawiać realna władza wykonawcza, realna władza ustawodawcza i realna władza sądownicza. I wtedy
zaczęło się pojawiać prawdziwe dziennikarstwo, niezależne od wspominanych władzy.
Jednakże kiedy mówimy „niezależność dziennikarstwa” to przecież rozumiemy, że każdy z nas jako
dziennikarz jest zależny. Zależny jest od człowieka, który wynajął nas do pracy. Jeśli oczywiście sami dla
siebie nie jesteśmy pracodawcami. Mówimy o niezależności od innej władzy: wykonawczej, ustawodawczej
i sądowniczej. Dziennikarstwo to czwarta gałąź niezależnej władzy.
I tak było sobie okienko, które zaczęło się rozwijać. Niestety to okienko dosyć szybko się zamknęło
i znowu w Rosji przestała istnieć żurnalistyka. Patrzę na te oto audytorium i widzę, że spośród osób tu
siedzących mało kto pamięta Związek Radziecki. Nie, nie, ja mówię „niewielu”. Przynajmniej w pierwszym
rzędzie nie widzę kogoś takiego. Nie wiem kto z was zajmuje się dziennikarstwem, ale w czasach
radzieckich zajmował się tym mało kto.
Doszedłem więc do tego, że powiedziałem młodym ludziom co to jest dziennikarstwo i co to takiego była
radziecka żurnalistyka. Jeśli do dziennikarstwa będziemy dodawali przymiotniki, takie jak na przykład
stawia się obok demokracji, że suwerenna, że kontrolowana to będzie bardzo pięknie, ale żadnego związku
z demokracją nie będzie. Jest demokracja która rozwija się różnie w różnych krajach, oczywiście zależnie
od charakteru narodu i jakichś tam tradycji. Amerykańska demokracja mocno różni się od szwedzkiej
– jednakże tu i tam to jest demokracja.
Tak więc rosyjskie dziennikarstwo nie miało żadnego związku z dziennikarstwem. To była czysta postać
propagandy. Jak nazywał się dziennikarz w Związku Radzieckim? Jeśli ktoś nie zna albo zapomniał, to
mogę przypomnieć: żołnierz ideologicznego frontu. To precyzyjne określenie. A kim jest żołnierz? Żołnierz
otrzymuje rozkaz i go wypełnia. Jeśli wypełni go dobrze to dostaje awans, medal, niekiedy order, awansuje,
może stać się oficerem, obojętnie jak – on żołnierz ideologicznego frontu. Może zostać nawet generałem,
to jest analitykiem politycznym. Jednakże i on jest żołnierzem ideologicznego frontu. I jego zadanie jest
sformułowane jasno: promować politykę partii i pravitielstwa (rządu). Cztery „P”.
To nie ma żadnego odniesienia do dziennikarstwa. Można to wspaniale robić, można być absolutnie złotym
piórem, można pięknie mówić, no ale to nie jest dziennikarstwo. Dziennikarstwo nie może być propagandą
z definicji. I korzystać z władzy ona nie może z definicji. Dlatego też ta łączka, która się ciągnie – ile jej tam
– 78 lat, w tym kawałku historii który nazywał się Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich, nie miała
dziennikarstwa. Był Związek Dziennikarzy, tak jak oczywiście i inne Związki, ale nie było dziennikarstwa.
Niemniej podkreślam: dziennikarze byli.
Pozwólcie, że posłużę się takim oto przykładem. Mamy absolutnie wspaniałych lekarzy, ale nie mamy
systemu ochrony zdrowia. Byli więc wspaniali dziennikarze w znaczeniu posiadanych umiejętności, ale
dziennikarstwa nie było.
Jest ważne, aby to rozumieć. I dlatego musimy przyznać, że kiedy przyszedł do władzy ten człowiek
– którego miejsce na podium teraz zajmuję – Michał Siergiejewicz Gorbaczow, to dzięki niemu – tak
nielubianemu przez nasz naród – i dzięki jego najbliższemu współpracownikowi Jakowlewowi, (jeszcze
bardziej nielubianemu) narodziło się w Rosji dziennikarstwo.
I tutaj odsyłam was znowu do dziennikarstwa w Tennessee. Dziennikarstwo nie było w niczym ograniczone,
tylko że tam strzelali z coltów, a tutaj chociaż nich nie korzystano, no ale sytuacja była podobna. Wtedy
właśnie powstało coś takiego o czym obecnie wszyscy teraz zapomnieli, a co otrzymało nazwę „głasnost”
czyli „jawność”.
Ja tego nie wiem, ale państwo na pewno to pamiętają, że w tamtych latach ludzie stali po prostu na ulicy,
po to by czytać rozwieszone w szklanych gablotach „Moskiewskie Nowości” czy „Ogoniok”. Ludzie
w kolejce stali żeby czytać. Długie kolejki, jak do tej oto sali, tak jak by bez tego żyć nie było można.
Kiedy szły niektóre programy w telewizji, to nikogo nie było na ulicach. Trochę przesadzam, że całe miasto,
no wszyscy oglądali, dlatego że pojawiło się coś zupełnie nowego, nieoczekiwanego. Nikt się nie domyślał,
że to po prostu pojawiło się dziennikarstwo.
W tej postaci trwało ono niezbyt długo. Jesteśmy produktem swojej przeszłości czy tego chcemy czy nie.
Nigdzie się nią nie schowamy. I ma to na nas wpływ.
Był w USA taki dziennikarz, a potem znany wykładowca dziennikarstwa , nazywał się Fred Frendly
(Ferdinand Friendly Wachenheimer – przyp. tłum.). Był wykładowcą w Columbia University Graduate
School of Journalism, nota bene uznawaną za najlepszą szkołę dziennikarstwa na świecie, dlatego że
przychodzą tam ludzie (już ukształtowani) w innych zawodach.
Dziennikarstwa nie można się nauczyć. Wydział dziennikarstwa to kpina. Człowiek który ma 18 lat niczego
nie wie o życiu i on ma być dziennikarzem, po co? Co on umie opowiedzieć? Co on rozumie z tego świata?
A do Szkoły w Columbian przychodzi się mając wyższe studia za sobą i świadomość tego co się chce. A
tam przez pierwsze pół roku pokazują ci, że nic nie umiesz. Dają konkretne zadania, ty je realizujesz, oni
wrzucają je do podełka i mówią: „Pan mi zabiera czas, proszę stąd wyjść”. Pokazują ludziom, że oni
nie mogą być dziennikarzami. Niektórzy płaczą i ich nie ma, ale niektórzy nie odchodzą. I właśnie oni
zostają dziennikarzami.
Któregoś razu Frendly zebrał amerykańskich dziennikarzy w audytorium, do którego i ja miałem honor
uczęszczać, ponieważ w tym czasie pracowałem w amerykańskiej telewizji razem z Phillem Donahue
(Phillip John "Phil" Donahue – przyp. tłum.) I on powiedział: „Koledzy, pozwalam sobie postawić przed
wami zadanie: bierzecie wywiad od ministra obrony USA. Siedzicie u niego w gabinecie i jest pięknie.
Dzwoni telefon i on podnosi słuchawkę, a potem odkłada ją i mówi: „Muszę wyjść na chwilkę, dokładnie
na 3 minuty. I zaraz wrócę.” I on odchodzi. Naturalnym jest więc, że wy patrzycie co tam u niego jest na
biurku. Jesteście przecież dziennikarzami. I widzisz, że leży papier - do góry nogami. Ale przecież każdy
z was umie czytać do góry nogami – jesteście dziennikarzami. Jeśli tu są dziennikarze, którzy tego nie
umieją to bardzo proszę się nauczyć – to jest bardzo przydatna rzecz. No więc czytamy, a tam jest
napisane: „Ściśle tajne”. I z tego papieru dalej wynika, że nasz kraj USA, zamierza w ciągu 10 dni
wypowiedzieć wojnę drugiemu krajowi. I to wszystko jest bardzo serio, żaden tam kawał, po prostu
minister był nieuważny. Wraca. Szanowni panowie, co robicie z tą informacją? – z miłym uśmiechem
zapytał Phill Frendly. – Daję minutę na rozmyślania.
c.d.n.