Nasz Ratusz rozpoczął hucznie Chiński Nowy Rok!
I ja nieszczęsny też tam byłem i czarę goryczy piłem.
Zacznijmy jednak od początku.
A na początku było słowo, które we właściwy dla siebie sposób wygłosił Pan
Podróżnik. Osoba niewątpliwie utytułowana, sympatyczna i zacna.
- Wraz ze setką innych ludzi nie przyszedłem jednak, aż w takich w celach
towarzyskich. Chciałem się czegoś nowego dowiedzieć.
A tutaj były wypisy z Wikipedii w postaci słowotoku ilustrowanego nie tylko slajdami,
ale i dźwiękiem najprawdziwszego rzutnika, który przy każdej zmianie obrazka
piszczał jakby kto jechał kredą po tablicy. Brrr! Dramatyzmu prezentacji przydawał
fakt, że wiekowy aparat pamiętający czasy Gierka Edwarda co raz to się zacinał.
- Kompromitujące i niewiarygodne w dobie elektronicznych rzutników?
....ale, a-u-t-e-n-t-y-c-z-n-e!
Pan - nie zrażony brudną optyką ustrojstwa (cztery spore plamy symetrycznie
rozmieszczone na ekranie) monotonnie powtarzał (chyba już po raz setny)
to co miał do powiedzenia i pokazania. Widać było i słychać, że miał już sporo
takich wykładów po wiejskich świetlicach.
Poczułem się jakby wróciła głęboka komuna. Tak właśnie w prowincjonalnych
domach kultury w dawnych latach przekazywano informacje o zamorskich krajach.
Oto Wielki Pan Podróżnik właśnie był i wrócił, a teraz cały żywy i ze swadą
opowiada a co to za dziwy Go tam za morzami spotkały... . Tak bywało w latach
70-tych ubiegłego wieku i tak samo Pan Podróżnik zrealizował swoje zadanie dziś.
W dobie Internetu, programów National Geographic w telewizji, setek pięknych
albumów i oczywiście wyjazdów tysięcy ludzi do tych tak dawniej odległych
krajów... .
Moje rozgoryczenie pogłębiał fakt, że gdyby slajdy miały (a nie miały!) to co
one mieć powinny: piękne kompozycje czy dużą rozpiętość tonalną.
Kompozycje jednak były takie sobie a jakość momentami niebezpiecznie
zbliżała się do kserograficznej.
Namolne centralne kadrowania czy (niczym oprócz niechlujstwa)
nieuzasadnione skosy nie różniły zdjęć z tego pokazu od amatorskich pstryków
jakich do niedawna jeszcze było pełno na Naszej Klasie. Teraz już tak banalnych
fotek się nie pokazuje, bo Oglądacze by zjedli Autora żywcem. U nas ludzie
są kulturalni i - niesłusznie, ale jednak! - nie wpakowali Prelegienta do kotła
na co niewątpliwie sobie zasłużył.
Obraz wyświetlany był co raz częściowo na suficie. Dodatkowo od mojej strony
filuterny żyrandol dopełniał siermiężną treść właściwą dla siebie formą.
Z wykładu dowiedziałem się, że Chiny mają: burzliwie rozwijającą się gospodarkę,
Wielki Mur oraz bardzo duży placyk przed dość sporym zespołem pałaców i świątyń.
Tych ostatnich tak jak i Chińczyków nie można od siebie odróżnić tak są podobni.
W języku zrozumiałym dla Pana Podróżnika mówi mało kto nawet w takich wsiach
co to mają i po 800 tysięcy mieszkańców podobnych do siebie jak 800 tysięcy
kropel wody.
Nic dziwnego, że - razem jeszcze z paroma osobami - nie zdzierżyłem do
końca prelekcji. I wygrałem na tym setnie chłonąc jak młoda i sympatyczna
"Pani Rzecznik od Chińskiego Nowego Roku w Toruniu" opowiadała
o tym na jak niezwykłej imprezie się właśnie znajdujemy.
- I to było po prostu milusie.
Facet z tyłu co raz chciał coś dodawać od siebie, ale nie słuchałem go, bo miałem
ważniejsze sprawy na głowie.
* * *
Dzisiaj - aby się już całkiem nie umartwiać - w ramach "przeżyjmy to jeszcze raz"
proszę po chińsku zajrzeć tutaj i tutaj.
Na tych przykładach można zobaczyć jak:
- malutki Tajwan pokonał wielkie kontynentalne Chiny
- niskobudżetowa impreza może być profesjonalnie zorganizowana
- talent, serce i rozum wygrywają ze sztampą, nudą i brakiem pomysłu
Na szczęście nie wszystko zostało stracone!
...ale o tym to już następną razą... .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz