Strony

niedziela, 18 grudnia 2011

CSW - Teatr Rysowania (765)

Zawiadamiam, że z przyczyn niezależnych ode mnie nie wziąłem udziału w zeszłopiątkowych
"622 upadkach Bunga" spowodowanych stuleciem ZPAP w okręgu toruńskim. Niemożliwym
jest, aby ten kompromitujący fakt jakoś nadrobić: ostatecznie chodzi o jedno z najważniejszych
wydarzeń wystawienniczego roku w Toruniu.

Tym sposobem przepadła mi bezpowrotnie możliwość zobaczenia luminarzy naszego
lokalnego światka plastycznego w aureolach i przeróżnych orderach - właściwych
dla tego typu celebr.

Z tym większą gorliwością więc odważnie postanowiłem, że w możliwy dla mnie
czwartek, (pomny interesujących doświadczeń), entuzjastycznie wezmę
udział w akcji performance "Teatr Rysowania" z udziałem Xaviera Bayle.
- Ludzkim magnesem był dla mnie właśnie ten artysta.

Na początku jednak byłem nieco... zakłopotany!?
Tak, to jest właściwe słowo.

Z działaniami artystycznymi z pogranicza filozofii i sztuk wizualnych zawsze mam kłopot
dokładnie taki samo jak z odbiorem fotografii czarno – białej. W ujęciu popularnym
foto w CB to jest dla mnie rzecz NIE do zaakceptowania. Doskonale przecież wiem,
jak to jest z tą czernią bielą!

Nie raz się na ten temat żołądkowałem. Głównie chodzi o to, że jak domorosły artysta
nie radzi sobie z kolorem to suwakiem desaturacji na podłogę i już jest takiemu
człekowi "artystycznie", bo przecież robi w "szlachetnej technice", którą z definicji
trzeba wielbić choćby to był (a najczęściej jest!) knot patentowany. To samo zresztą
fotonaród robi chytrze dowartościowując lukę w kompozycji swego dzieła. Tak na
co dzień tuszuje się brak pomyślunku w postaci słabego zdjęcia uparcie prezentowanego
jako osiągnięcie.

W odniesieniu do pogranicza dla sztuk plastycznych i filozofii (a ten performance
do takich się zalicza)
moje doświadczenia zwykle wskazywały na cośkolwiek mocno
podobnego. I tak (w odniesieniu do innych) to jak pan artysta nie ma nic do powiedzenia
to protezuje swoją wypowiedź przeintelektualizowaną nowomową, której celem jest
sprowadzenie słuchacza w rejony dostępne tylko dla niego i innych nielicznych, mocno
wtajemniczonych a także niezwykle delikatnych bardzo osób.
- No o elitę się rozchodzi, w precyzyjnym ujęciu mym: "elitkę'.

Krótko mówiąc, ten skraj – dla człowieka z ludu i zwykłego zjadacza razowego chleba
jest mi on (ten skraj) absolutnie niekonieczny i bezwzględnie zaliczam go takiego do
karygodnego pożeracza mego jakże krótkiego czasu.

Z takimi zastrzeżeniami odważnie wstąpiłem do CSW, by tam w samym jego środku
przeżyć kameralny spektakl w wykonaniu czterech artystów. W tym wypadku bez
wątpienia Artystów świadomych środków wyrazu jakie postanowili użyć: światła,
muzyki, gestu, ruchu, węgla i publiczności.

A na dodatek Liderem Zespołu był człowiek dojrzały, ukształtowany o zdecydowanych,
żeby nie powiedzieć nawet radykalnych poglądach: Xavier Bayle. To artysta
bezkompromisowy, o skrajnie radykalnych poglądach tak na życie jak i na sztukę, który
ku pokrzepieniu osób tak niezdecydowanych w życiu jak niżej podpisany naprawdę
imponuje konsekwencją!
- ...i co tu dużo gadać: stanowi pewien niedościgniony wzorzec.

Bliżej na ten temat pisano tutaj i tutaj:
http://obserwatortorunski.blogspot.com/2011/10/swieta-czesc-dalsza-696.html
http://obserwatortorunski.blogspot.com/2011/10/inne-zycie-xaviera-b-694.html


* * *
Na początek się nieco wystraszyłem: nadto głośna (aby nie rzec agresywna)
melodeklamacja Narratora nieco mnie zdeprymowała. I wprawiła w stan pobudzenia
emocjonalnego z którego już do końca spektaklu nie dało mi się wyjść. W miarę
zarysowywania przestrzeni ten bardzo dostojewski stan się nawet mi pogłębiał,
gdyż wrażliwą jestem osobą.

Tyle jeśli chodzi o teatr, którego głównym aktorem był Narrator.


Ten sam który aktywizował publikę do czytania wiersza, przechadzający się który
wprowadzał dynamikę do całego przedstawienia. Ruchem, słowem i czynem. W tej
emfazie czytelnie było widać nawiązanie do średniowiecznych spektakli gdzie "sztuki
pokazywali"
. Przyznam się, że zanim do mnie dotarła ta konwencja to byłem nieco
właśnie... zakłopotany.

To epatowanie jasną formą wyraźnie kontrastowało z treścią którą zajmowali
się rysownicy. A u nich to rzecz szła o Człowieku, w konkluzji Człowieku co to
zwierzęciem, żeby już nie powiedzieć canisem jest... . Jak wszyscy pamiętamy
to Piłat miał wypowiedzieć "Ecce Homo" tutaj sparafrazowane do "Eccce canis"... .


W tak symbolicznym przedstawieniu duszno aż było od metafor, poezji i niedopowiedzeń.
Nieco zakłopotanym więc byłem i co tu dużo gadać: trudno mi się było przed dłuższy
czas się znaleźć. Proszę się jednak nie dziwić: w końcu jestem człowiekiem który wszedł
do "Pokoju z Kuchnią" tak jak stał: w butach i prosto z ulicy, bo do firmowego garażu
wpuszczali tylko znajomych króliczka.

Dzisiaj pogodniej i z większym zrozumieniem (świadomością) patrzę na performance
który przeżyłem razem z innymi. Jeśli zobaczyć go w kontekście twórczości Lidera
projektu to całość była wzbogacająca i wartościowa.

Nie daję jednak gwarancji, że zjawię się na następnym Wydarzeniu jako pewnik.
Twardym – a nie miętkim – podczas takiego spektaklu trzeba być!
...a u mnie ostatnio ze zdrowiem nietęgo.

Cały performance oceniam jako Wydarzenie na wysokim poziomie, aż do ostatniego
momentu jakim było pyszne zakończenie w stylu Grand Finale. Podczas spektaklu
Artyści pokazali po prostu wysoką klasę. Mając niełatwe treści do przekazania
potrafili przeciągnąć publiczność na swoją stronę. Profesjonalizm z jakim to zrobiono
każe mi z szacunkiem myśleć o tych którzy współtworzyli "Teatr Rysowania".

A kto z nami nie był: ten stracił!

* * *
Uprasza się Dyrekcję CSW o udostępnianie firmowego garażu nawet dla zwykłych użytkowników
takich Wydarzeń. Głupio było mi jak Pan Strażnik tłumaczył
(nie tylko mi jak zdążyłem
zaobserwować)
, że: "Garaż o tej porze jest już nieczynny. Godziny otwarcia są przecież
widoczne na słupku wejściowym"
.

- No, faktycznie są! ...ale jakoś nie zwiększa to mego zrozumienia dla braku dbałości
o swoich widzów czy niewykorzystanych
km2
garażowego podziemia. I- jakoś tak
automatycznie nie zmniejsza to także mej zadyszki z tytułu galopu w poszukiwaniu miejsca
gdzie "no-gdzie-by-tu-do-licha" można było zaparkować swój powóz.