Tak jak się spodziewałem dla naszego miasteczka - ten wernisaż - to było wydarzenie! Wielkie, europejskie i wspaniałe. Oczekiwania rozbudzała - tajemnicza i nieznana dla większości uczestników - pani o niezwykłym imieniu Debrilla, z nazwiska nie mniej pięknego Denegrii. Już samo to tworzyło wstęp. Właściwy.
A przybyli prawie wszyscy: i mali i duzi oraz artyści terroryści też.
Tych których nie było nie żałowałem, because widok naszych lokalnych polityków wszędzie wstawiających swój łysy wizerunek już mi się dokumentnie przejadł.
Kiedy foyer zapełniło się całkowicie i nastąpiła piąta minuta tradycyjnego opóźnienia wreszcie licznie zgromadzona P.T. Publiczność mogła Ją zobaczyć! I wtedy okazało się, że wszystko jest jak w tym telegramie: uroda niezwykła, czarująca europejska osobowość oraz piękna angielszczyzna.
Przemówienia trwały tyle ile trzeba i po nich zwarty tłum ruszył oglądać te 400 m2 zapełnionych sztuką najzupełniej współczesną starannie dobraną przez debiutującą w naszym miasteczku Panią Kurator.
Duża rozpiętość artystycznych środków wyrazu od fotografii (zbyt małych jak na moje wymagania) poprzez instalacje czy aranżacje świetlne, a nawet magnetyczne dawała każdemu możliwość znalezienia dla siebie czegoś co poruszało i zostawiało ślad. A o to chyba w sztuce chodzi. Chyba.
Oj zakrążyłem się po licznych salach wystawowych, pokojach i zakamarkach tego labiryntu sztuki. Co raz to gubiłem się i niespodziewanie sam dla siebie (niekiedy) odnajdywałem się w tym gąszczu pomysłów na robienie w sztuce współczesnej.
Przy jednym z eksponatów zatrzymałem się na dłużej dumając nad nim tak.
Gdybyż tak - w nadanej mu formie - ścisnąć go po paroma tysiącami kilogramów i odczekawszy uprzednio odpowiednie parę milionów lat to mógłby z tego eksponatu zrobić się całkiem ładny brylant!
- Tym cenniejszy, że już w odpowiedniej formie.
Klasycznej.
...bo w końcu tylko taka zostaje na dłużej w pamięci, zachowaniach, sercu czy w rozumie.