wtorek, 26 stycznia 2010

Montezuma (119)



Patrzył na mnie niewidzącym wzrokiem.
Potem ceremonialnie zdjął swój symbol słońca
zawieszony na złotym łańcuchu i założył mi go na szyję.

Zimne żelastwo mało nie złamało mi karku.

- No idź już, idź! Nic tu po tobie.
I niech bogowie mają cię w swojej opiece!
Do wypełnienia swojej misji będzie ci potrzebne szczęście.
Dużo szczęścia!

Zgięty pod kosztownym ciężarem pokornie słuchałem.

Acha! I pamiętaj: dostaniesz wszystko,
ale za to w s z y s t k o będziesz musiała zapłacić.
Odłamuj więc po kawałku i mnóż tak,
aby ci starczyło do końca twych dni.
Rób to jednak szczodrze: nie wiadomo czy świat potrwa jeszcze tydzień!

To powiedziawszy potężny władca szybko wybiegł z komnaty.
Rządzenie rządzeniem, ale już całe pięć minut był spóźniony na obiad!
A dzisiaj pałacowa kuchnia oferowała jego ulubione
naleśniki ze syropem klonowym.
A lubił ciepłe, takie prosto z patelni.

Brak komentarzy:

Podziel się