To niewiarygodne, ale jeszcze stosunkowo niedawno temu byłem świetnie zapowiadającym się młodzieńcem nie tylko nad wyraz urodziwym - ale także utalentowanym. Wołami ciągnęło mię do sztuki i lubiłem - po całodziennej pracy w polu - brać do swych spracowanych rąk a to lipowe skrzypeczki, flet prosty drewniany lub też pędzle i... nuże sztukę uprawiać!
Twierdzę tak z całą pewnością ponieważ choć w tamtych czasach byłem człekiem ubogim, to jednak niezwykle skromnym. Co zostało mi zresztą do dzisiaj. Tak więc ponieważ nie stać mnie było nawet na lusterko, czy własne farby wkraczałem do apartamentu swego bogatszego kolegi - który jako i ja okrutną klepał biedę - w charakterze modela jego.
A musisz wiedzieć Szanowny Czytelniku, że w tamtych czasach to moje modelowanie było mocno uzasadnione.
Po pierwsze: u niego w pokoju było cieplej niż te moje jedenaście stopni. Takie mroźne igiełki na ścianach się przy takiej temperaturze pojawiają! Dość powiedzieć, że jedna osoba w mym skromnym pokoiku podnosiła temperaturę dokładnie o 1 stopień Celsjusza. Ciekawe że dwie dodatkowe osoby tą temperaturę podnosiły już o prawie całe trzy stopnie! Synergia czy co?!
Po drugie: ówże serdeczny kolega dopożyczał mi często brakujących tubek z farbami. A to miało swoje znaczenie, gdy w połowie obrazu brakowało mi magenty o cyjanie nie wspominając... .
Po trzecie: dostawałem liczne gratyfikacje dodatkowe.
Na owe chude czasy były to wystarczające powody żeby zostać patentowanym modelem. Bo to i chleba ze smalcem (i cebulą!) przyjaciel łaskawie mi zrobił, herbatę gorącą z cukrem (2 łyżeczki!) postawił, a raz to nawet świeżo namalowany konterfekt mi w swej łaskawości bez większych ceregieli ofiarował.
- A wszystko za co?! Żebym się tylko nie ruszał!
I tak nam upływały zimowe dni naszej młodości. W końcu jednak przyszła wiosna i drogi nasze się rozeszły. I wtedy to nadeszło do mnie pięknie i bajecznie bogate lato! Opływające nie tylko w liczne dzieci, ale i we własne metry kwadratowe, o nowiutkich wtedy koniach mechanicznych ledwie wspominając!
- Tak mi wtedy w lato było!
Wszystko jednak mija. Ani się obejrzałem a tu jesień zastukała deszczem do okna! I wtedy to na mych skroniach pojawiła się senatorska siwizna, a w kieszeniach ślad minionych, a przesadnie wysokich dochodów.
Jako człowiek energiczny - choć będąc w przepadłym dobrostanie - zacząłem nie tylko myślami, ale i czynem wracać do mych szczęśliwych lat minionych ruszając do porządków. W końcu coś trzeba zrobić z tymi przedmiotami, które w tak chorej ilości - nie wiadomo po co - zgromadziłem!
No i tak zaczęło się moje domowe pięć-es... . W końcu sterty różności - niekiedy nie bez żalu! - wyniesiono do śmieci, część udało się zmieścić w piwnicy a nad niektórymi przyszło mi się tęgo zastanowić.
Właściwie to tylko nad jedną rzeczą przybrałem zadumany wyraz twarzy pisząc ten tekst. A tą rzeczą był wyżej wspomniany konterfekt, namacalny dowód słabo dającej się uzasadnić hojności mego serdecznego przyjaciela. Otóż obecnie nie bardzo wiem co z nim zrobić, bo chociaż on juwenilią malarstwa mego druha to technicznie jest to rzecz nadzwyczaj solidna!
Blejtram w nim mocny, przez korniki nie nadgryziony. Kliny rozpierające trwają dzielnie tam gdzie je wbito 30 lat temu. Płótno nadal naciągniętym porządnie jest tak, że nawet solidnie zawerniksowany malunek nie ma prawa się łuszczyć... .
- Nie wyrzucę przecież!
I tak dochodzę do sedna.
Otóż gdyby udało mi się spotkać znowu mego serdecznego druha z lat młodzieńczych to może by... . Tak naprawdę to teraz nie wiem "co może by".
...bo jeśli on sławnym artystą, na ten przykład Pendereckim pędzla jest?! To może nie zechce ze mną robaczkiem rozmawiać nawet. A może to nierozmawianie weźmie mu się stąd, że jako osoba majętna nie zechce ze mną nawiązać kontaktu, obawiając się, że - powołując się na lata szczęśliwe - zechcieć mogę od niego na ten przykład całe dziesięć złotych na wieczne oddanie pożyczyć... .
Takie me myśli na początek przyszły, których to wynurzeń natychmiast się osobiście zawstydziłem! A może on jest jednak inny!? Może wszystko będzie jak dawniej i znowu mi chleba ze szmalcem postawi a herbatę to nawet trzema łyżeczkami osłodzi?!
Tylko jak mam sprawdzić co będzie i jak gdy kontaktu z p. Malinowskim mi brak!
A więc do rzeczy: Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie gdzie mój kolega z lat młodzieńczych jest niechże czym prędzej znak mi da.
Pozdrawiam
PS. Obraz, którego część tutaj pokazuję ma naturalne wymiary takie:
- wysokość: 55cm
- szerokość: 33,5 cm
Opatrzony jest datą: 20.09.1978r.
Acha! Chałat "niby zakonniczy" nie tylko wynikał z mojej do dzisiaj zostałej fascynacji gotykiem, czy chorałem gregoriańskim. Onże ubiór doskonale służył mi do ochrony przed zimnem. Uszyty z grubych ręczników frotte przez litościwą niewiastę, skutecznie zabezpieczał mię przed tamtejszymi chłodami.
- No i gotyckiego wdzięku przydawał!
sobota, 19 grudnia 2009
Ktokowiek widział? Ktokolwiek wie?! (81)
Autor: Obserwator Toruński o 06:52
Etykiety: chorał gregoriański, malarz, Malinowski, obraz olejny