Lata 70-te. BWA, przegląd malarstwa współczesnego czy coś takiego... . Nu-u-u-dy to mało powiedziane! Głównie jakieś pstrokate bohomazy strupieszałych akademików, porażonych zachwytem nad własną tfórczością, ogłupiałych własną omnipotencją, że aż zapomnieli po co i dla kogo te pędzelki w farbkach maczają. Vide małe kretynki z czerwonymi chorągiewkami, których było parę na tej wystawie ;-)
Pośród tego "artystycznego" chłamu wyraźnie odbijał się obrazek namalowany na odwrocie płyty pilśniowej o kataklizmie jakimś. Dolina zalana upiornie żółtym światłem, jakieś pionowo poustawiane skrzynie na zboczach wąwozu. Setki, tysiące skrzyń w których rozpadające się w pył kościotrupy... .
Stałem przed tym obrazkiem - i nie mogąc się oderwać - łapałem powietrze którego nagle zaczynało brakować... . Im dłużej wpatrywałem się w ten upiorny brązami prostokąt tym coraz bardziej wciągał i porażał dosłownością i metaforą jednocześnie. A na dodatek przy samej ramie zauważyłem - ledwie widoczną nawet dla uważnego oglądacza - jedyną żywą postać w tym apokaliptycznym obrazie. Zastygłą, z podniesionymi w górę ramiony jak w "Krzyku" Muncha... .
Pomyślałem sobie: Kurcze! No kurcze! Kto to namalował?! Nazwisko nic mi nie mówiło... .
c
Naładowany rozejrzałem się po pustawej sali. Obok mnie - niczego nie podejrzewając - stał nobliwy pan wpatrując się w dzieło o kolorze teptucha... . Naturalnym więc było, że zaczęła się leniwa, ale z każdym zdaniem nabierająca tempa i temperamentu rozmowa.
No i padło takie coś. Widzę, że patrzy pan na to artystyczne ścierwo jakby było na co! Szare toto, bure to i... nie mówi nic! I z tego co się orientuję to chyba nawet ten pan tfurca to lokalna znakomitość uniwersytecka... . Jak mu nie wstyd?
A tu proszę! Jakiś nieznany artysta malarz (może nawet pokojowy?) o nic nie mówiącym nazwisku namalował coś tak niezwykłego, pełnego ekspresji... . Proszę pana: wyczytałem, że ten gość pochodzi z Gliwic! A co to są szanowny panie Gliwice?! Gliwice to jest nic. Gliwice to: kominy, smutek i szarość! I do tego jeszcze to nazwisko... .
- Jak można namalować coś tak genialnego nazywając się Beksiński?
Ten ci dla mnie wielkim artystą jest i po kres mych dni sławić go będę! Zatrzymał mnie w tym moim małym życiu i zaprosił do swojego wielkiego świata. Ofiarował mi kawałek prawdziwej prawdy o sobie. I będę mu za tę jego szczerość do końca życia wdzięczen... . Choćby go żadne akademie nigdy nie uznały. Dla mnie On będzie najważniejszy!
(I po trzydziestu latach jest nadal moim primus inter pares.)
cc
Na taką bezkompromisowość - wtedy jeszcze młokosa - starszy pan się żachnął i rzecze do mnie tak. No wie pan! Akurat stoję przed swoim dziełem, bo to ja jestem tym akademikiem... .
No i zaczęło się!
Tym gorzej dla pana szanowny panie! Tym gorzej! Niech pan usłyszy w mojej osobie głos ludu domagającego się prawdy :) A prawda jest taka, że to całe pana malarstwo to lipa panie profesorze, lipa w paczkach!
I w pokorze niech pan co do powiedzenia mam wysłucha, bo więcej już się tak nadzwyczajna okazja Panu nie przytrafi! Żaden asystent tego panu nie powie, żaden student nie wyszydzi. Zresztą nie o to chodzi by sprawiać przykrość. Ino o prawdę się rozchodzi.
A ona jest taka: jakiś tam Beksiński z miasta Gliwice na Śląsku maluje genialnie, a pan panie profesorze z całym szacunkiem dla Pana (skłon głowy) duperelami się zajmuje, które innych nie obchodzą - dobrego śladu nie zostawiają!
Starszy Pan próbował coś oponować, ale ku mojemu zdumieniu sprawiał wrażenie jakbym mu powiedział o czymś z czego on doskonale zdawał sobie sprawę... . Pożegnanie nasze - aczkolwiek naturalnie chłodne - odbyło się z wzajemnym szacunkiem.
Tamto spotkanie wspominam z uśmiechem. Żar pierwszego mojego spotkania z Beksińskim grzeje mnie do dziś.
cc
Profesora nie pamiętam i żadna z tego strata. A Zdzisław Beksiński?! - Szukałem go potem zawsze i wszędzie. I znajdowałem! Kiedyś nawet zobaczyłem dwa jego obrazy w naszym Ratuszu. Wisiały na korytarzu, obok gabinetu jakiegoś urzędnika.
Może jeszcze nadal tam wiszą?
Tego nie wiem, ale tutaj na pewno są: http://flash.beksinski.com.pl/
czwartek, 15 listopada 2007
Jakiś malarz (38)
Autor: Obserwator Toruński o 12:26 6 komentarze
Etykiety: malarz, profesor, Zdzisław Beksiński
Subskrybuj:
Posty (Atom)